25 książek na 25 urodziny | książki, które ukształtowały mnie jako czytelnika


W poniedziałek 4 maja skończyłam ćwierć wieku - trochę trudno w to uwierzyć i przyjąć to do wiadomości. Zawsze wydawało mi się, że 25 urodziny to już jakaś graniczna, wyjątkowa data. Że w tym wieku spotkam już miłość swojego życia (przypominam, że naczytałam się w swoim życiu sporo powieści młodzieżowych i romansów, w których główne bohaterki znajdują drugą połówkę w czasach liceum, albo niedługo później). Że będę spełniać się zawodowo, a w wolnym czasie prawdopodobnie będę pracować nad kolejną powieścią (bo oczywiście do 25 roku życia na pewno zdołałam już coś napisać i wydać). I że będę mieszkać w jakimś przytulnym mieszkanku, albo niewielkim domku, z co najmniej dwoma psami - kudłatym maluchem i biszkoptowym golden retrieverem. Jak widzicie, miałam dosyć szczegółowy plan, co nie oznacza, że właśnie tak wygląda moja rzeczywistość. Mam 25 lat i jak na razie cieszę się swoją samotnością. Po skończeniu studiów rozpoczęłam swoją pierwszą pracę „na etacie" i, póki co!, lubię to co robię. Nie wydałam żadnej książki. Ba! jak na razie wszelkie moje próby pisarskie (ostatnia podjęta, kiedy gonił mnie deadline z pisaniem magisterki) kończyły się po kilku rozdziałach. Mieszkam w przytulnym, rodzinnym mieszkanku - z czarną kulką szczęścia (no, teraz już nieco siwawą i „odchudzoną" po wizycie u fryzjera) Tobiaszem. Można zatem śmiało powiedzieć, że nie wszystko potoczyło się zgodnie z moim „wielkim planem", ale nauczyłam się lubić swoje życie takim jakim jest, nawet w tej nowej rzeczywistości, w których przyszło nam żyć.

Pomyślałam jednak, że taka data to idealna okazja do tego by odświeżyć nieco post, który napisałam kilka lata temu, poświęcony dziesięciu książkom, które jakoś zmieniły moje życie. 25 książek na 25 urodziny to zestawienie tytułów, które na różnych etapach życia były dla mnie bardzo ważne - pozycje ulubione i takie, które w jakimś stopniu ukształtowały mnie jako czytelnika, chociaż niekoniecznie nazwałabym je tymi ulubionymi. Starałam się je uporządkować w kolejności, w której je poznawałam, ale jako że nie zawsze zapisywałam czytane lektury - czasami było to trudne.

25 książek na 25 urodziny - książki, które ukształtowały mnie jako czytelnika



HARRY POTTER I WIĘZIEŃ Z AZKABANU" J. K. ROWLING - Mam wrażenie, że już Wam o tym wspominałam, ale bardzo długo wzbraniałam się przed lekturą serii o Harrym Potterze. Sama do końca nie rozumiem dlaczego, ale żyłam w przeświadczeniu, że nie jest to historia „w moim guście". Dostałam jednak piąty tom serii od przyjaciółki mojej mamy, jako prezent komunijny, a potem - prawdopodobnie gdzieś w 2004/2005 roku - wcześniejsze powieści z cyklu znalazłam pod choinką. Posiadam bardzo wyraźne wspomnienie wieczorów spędzanych z Harrym. Pani mama siadała na łóżku moim, albo Panny M. i czytała nam do snu „Harry'ego Pottera i komnatę tajemnic" (przyznaję, nie mam pojęcia czy pierwszy tom poznawałyśmy w tej samej formie, czy też czytałam ją samodzielnie). Od momentu, kiedy zdecydowałam o tym, że napiszę taki post, wiedziałam, że będę musiała wspomnieć o serii o Harrym Potterze - jak większość dzieci urodzonych w latach 90 i później, dorastałam marząc o otrzymaniu zagubionego listu z Hogwartu, jak mogłabym o tym nie wspomnieć? - ale nie byłam pewna, który tom w jakiś sposób wyróżnić. Dlaczego więc „Harry Potter i więzień Azkabanu"? Bo gdyby ktoś zapytał, to właśnie ten tom jest chyba moim ulubionym.

ZŁOTKO, SKARB, SŁONECZKO" DEB CALETTI - Podobnie jak w przypadku drugiego tomu serii Harry'ego Pottera, posiadam bardzo żywe wspomnienie lektury tego konkretnego tytułu. Byliśmy na rodzinnych wakacjach w Grecji, a ja posiadałam ze sobą bardzo ograniczoną liczbę lektur - niestety, w tamtych czasach nie wiedziałam czym jest czytnik i ebooki. Podczas tygodniowego pobytu przeczytałam „Złotko, skarb, słoneczko" co najmniej dwukrotnie. Teraz jak przez mgłę pamiętam o czym dokładnie opowiadała tamta historia (poza jedną sceną, która nie wiedzieć czemu absolutnie nie chce opuścić mojego umysłu, w której główna bohaterka przykleiła sobie pod pachami podpaski, żeby w trakcie przemówienia nie przejmować się plamami od potu), ale to właśnie powieść Deb Caletti rozpoczęła moją miłość do tzw. bad boyów. Skórzana kurtka, motor i papieros w dłoni - nastoletnia wersja mnie właśnie tak wyobrażała sobie męski ideał. Swoją drogą, kiedy ostatnio robiłam porządek w dziale młodzieżowym w filii, w której pracuję i znalazłam ten tytuł, poczułam jakiś dziwny przypływ nostalgii. Wątpię żebym teraz odebrała go podobnie, ale już chyba zawsze będę o nim myśleć z sentymentem.

SAGA „ZAPOMNIANY OGRÓD" MERETE LIEN - Pora na wyjawienie wstydliwego sekretu, gdyby ktoś zapytał mnie o to, jakie książki przeczytałam w swoim życiu najwięcej razy, musiałabym wymienić szesnaście pierwszych tomów sagi „Zapomniany ogród". W czasach gimnazjum, a chyba także na początku liceum, czytałam wszystkie wydane wówczas w Polsce tomy podczas każdych ferii zimowych i wakacji. Nie wiem, co takiego wyjątkowego było w tych historiach, ale miałam jakąś obsesję na ich punkcie - pamiętam z jaką niecierpliwością oczekiwałam kolejnych tomów, które co tydzień pojawiały się w kiosku (wykradałam książki z torebki mojej mamy, jak tylko przychodziła do domu, bo musiałam poznać kolejne tomy już, natychmiast) i jak przeżywałam fakt, że po 16 tomach zaprzestano wydawanie sagi. Pamiętam też, że starałam się „wkręcić" później w jeszcze jakąś inną sagę m. in. sagę o Ludziach Lodu, ale to już nie było to samo. To właśnie te powieści obwiniam o to, że czasami nachodzi mnie niemożliwe do pohamowania pragnienie przeczytania jakiejś „książkowej telenoweli", w której pojawi się ogrom sztucznych dramatów.

OPIUM W ROSOLE" MAŁGORZATA MUSIEROWICZ - moja przyjaciółka z liceum śmiała się często, że każdy czytelnik ma swój ulubiony tom Harry'ego Pottera (tak jak już wspomniałam, w moim przypadku „Harry Potter i więzień Azkabanu") i Jeżycjady. I coś w tym musi być. „Opium w rosole" był moim pierwszym zetknięciem z twórczością pani Musierowicz - o ile dobrze pamiętam, była to lektura w pierwszej, albo drugiej klasie gimnazjum - i to właśnie dzięki niej zdecydowałam się na lekturę pozostałych tomów, stąd ogromny sentyment do tego tomu. Uwielbiam ciepło, które płynie ze stron Jeżycjady. I chociaż zgodzę się z tym, że najnowsze tomy utraciły nieco ze swej magii - wciąż darzę ogromnym uczuciem całą rodzinę Borejków. Jeżycjada stała się powodem, dla którego spędziłyśmy z Panną M. kiedyś Sylwestra w Poznaniu i to ona rozbudziła we mnie marzenie by napisać własną powieść dla młodzieży - marzyłam o tym, że stworzę coś na kształt krakowskiej wersji Jeżycjady.

DUMA I UPRZEDZENIE" JANE AUSTEN - Skłamałabym twierdząc, że pamiętam, kiedy po raz pierwszy przeczytałam „Dumę i uprzedzenie". Prawdopodobnie byłoby to gdzieś w czasach później podstawówki, albo wczesnych lat gimnazjum. Nie wspomniałam jednak o „Dumie i uprzedzeniu" wcześniej, dlatego że przy pierwszej lekturze nie do końca przypadła mi ona do gustu (I KNOW! jak stwierdziłaby zapewne Monica Geller). Pamiętam, że niesamowicie irytował mnie fakt spolszczenia imion połowy bohaterów i jakoś nie potrafiłam przejść nad tym do porządku dziennego, żeby rzeczywiście cieszyć się lekturą. Potem obejrzałam jednak filmową wersję z Kerią Knightley i Matthew Macfadyenem i pokochałam ją do tego stopnia, że chciałam dać książce drugą szansę. „Duma i uprzedzenie" przedstawiły mi nowy męski ideał - Pana Darcy'ego, ale też zapoczątkowały moją miłość do historii o angielskiej arystokracji (i do filmów kostiumowych! Ale to już nieco inna dziedzina sztuki!).

SERIA „DARY ANIOŁA” CASSANDRA CLARE - Lektura „Zmierzchu” Stephanie Meyer sprawiła, że na nowo zaczęłam się interesować młodzieżowymi powieściami fantastycznymi, ale to dopiero trylogia Cassandry Clare (i celowo wspominam tu o trylogii, bo w tamtych czasach nikomu jeszcze nie przyszło do głowy, że trzytomowa seria rozrośnie się do całego uniwersum) utwierdziła mnie w przekonaniu, że mogę w tym swego rodzaju gatunku znaleźć coś naprawdę dla siebie. Pamiętam, że pierwszy tom kupiłam z Panią Mamą w Matrasie (tym samym, w którym, nomen omen, kilka lat później pracowałam przez jakiś czas) i niemal od pierwszych stron zupełnie przepadłam. To „Miasto kości” zapoczątkowało moją miłość do zadziornych, nieco ironicznych bohaterów; zadecydowało o tym, że przez kolejne lata czytałam głównie powieści paranormalne; i przyczyniło się do mojego jedynego kontaktu z piracką książką - fanowskim tłumaczeniem trzeciego tomu na chomikuj (bo nie mogłam doczekać się oficjalnej premiery!). I chociaż nigdy nie skończyłam serii (mam przed sobą cały czas szósty tom), a sympatią bardziej darzę trylogię osadzoną w wiktoriańskiej Anglii tj. „Diabelskie maszyny”, już chyba zawsze będę żywić sentyment do tych pierwszych trzech tomów „Darów Anioła”.

DOM W RIVERTON” KATE MORTON - Przygotowywanie tego posta uświadamia mi jak szybko i jak dziwnie ewoluował mój gust czytelniczy (a weźcie pod uwagę, że i tak pominęłam ogromny fragment mojego czytelniczego życia, w którym pochłaniałam książki Nory Roberts i powieści wchodzące w skład serii wydawniczej wydawnictwa Amber - romans historyczny). Mniej więcej w tym samym roku, w którym poznałam serię o Nocnych Łowcach, przeczytałam też powieść Kate Morton - „Dom w Riverton”. Książkę przyniosła do naszego domu z biblioteki Pani Mama i prawdę mówiąc, nic nie wskazywało na to, że przypadnie mi do gustu - w tamtych czasach miałam dziwną awersję do powieści dla dorosłego czytelnika napisanych w formie narracji pierwszoosobowej (cóż mogę powiedzieć, nie wszystkie moje zachowania były racjonalne). Tymczasem „Dom w Riverton” nie tylko rozpoczął moją, wciąż żywą!, miłość do twórczości Kate Morton, ale także do innych powieści, których fabuła rozgrywa się dwutorowo - w przeszłości i teraźniejszości.

DZIEWIĘTNAŚCIE MINUT” JODI PICOULT - Nie jestem do końca pewna czy „Dziewiętnaście minut” było moim pierwszym spotkaniem z twórczością Jodi Picoult (chociaż coś świta mi że była jeszcze inna książka, może „Jak z obrazka”?), ale zdecydowanie do tej pory jest to moja ulubiona powieść autorki. Pamiętam że czytałam ją podczas wakacji na wsi pod Krakowem, jakoś na początku liceum i niesamowicie uderzyła we mnie wówczas emocjonalnie. To właśnie ta lektura nauczyła mnie tego, że ta sama historia z różnych perspektyw może wyglądać zupełnie inaczej. No i to ona rozpoczęła moją sympatię zarówno do twórczości Jodi Picoult, jak i innych powieści poruszających ważne społecznie problemy. Gdyby nie „Dziewiętnaście minut” prawdopodobnie nie zaczytywałabym się w historiach Diane Chamberlain, Liane Moriarty i innych tytułach z serii wydawniczej „Kobiety to czytają!”. Nie wiem jak odebrałabym teraz tą opowieść, ale chciałabym ją kiedyś umieścić na swojej biblioteczce.

SERIA „AKADEMIA WAMPIRÓW” RICHELLE MEAD - Prawdę powiedziawszy byłam przekonana, że czytałam „Akademię wampirów” wcześniej, ale moje zapiski blogowe sugerują, że poznałam pierwsze trzy tomy dopiero w 2013 roku (no chyba, że wtedy je sobie odświeżyłam, a po raz pierwszy poznałam je w czasach przed blogiem). Bez względu na takie szczegóły, nie mogłabym nie wspomnieć o serii autorstwa Richelle Mead. To była jedna z tych historii, którą przeżywałam całą sobą - nie tylko podczas lektury, ale także podczas wykonywania domowych obowiązków i snu. Do tej pory pamiętam przerażenie, towarzyszące mi podczas lektury ostatnich stron trzeciego tomu! Żadna inna powieść przez bardzo długi czas nie była w stanie wzbudzić we mnie podobnych emocji. „Akademia wampirów” przywróciła mi też wiarę w to, że w powieściach młodzieżowych można znaleźć zaradne, nieco zadziorne główne bohaterki, no i wywróciła do góry nogami moje wyobrażenie o literackich sylwetkach wampirów (wiecie, nie każdy wampir musi błyszczeć w słońcu). Nie wiem jak „zestarzała się” ta historia, ale długo zajmowała ona ważne miejsce w moim czytelniczym serduchu.

ZŁODZIEJKA KSIĄŻEK” MARKUS ZUSAK - Nie wiem dla ilu z Was będzie to zaskoczeniem, ale najpierw powstał blog, a dopiero później - i to o dobrych kilka lat później - przeczytałam powieść Markusa Zusaka. Na całe szczęście pokochałam historię zamkniętą między stronami „Złodziejki książek” całym serduchem, bo w przeciwnym wypadku musiałabym chyba „przechrzcić” bloga. Ale „Złodziejka książek” znalazła się tu nie tylko ze względu na nawiązanie do adresu bloga (chociaż nie ukrywam, że częściowo stąd wziął się mój sentyment). Powieść Markusa Zusaka była jedną z pierwszych powieści, która rozpoczęła moją miłość do historii osadzonych na tle II wojny światowej (spoiler alert, w dalszej części posta przywołam jeszcze kilka innych tytułów). To mniej więcej od tego momentu zaczęłam też poszukiwać książkowych inspiracji wśród rekomendacji innych blogerów i zagranicznych booktuberów. 


OSTRE PRZEDMIOTY” GILLIAN FLYNN - Nie pamiętam dokładnie, jaki był pierwszy kryminał/thriller, który czytałam, ale powieść Gillian Flynn zdecydowanie scementowała moją miłość do tych gatunków. Nie jest tajemnicą, że do tej pory to właśnie po tego rodzaju literaturę sięgam najczęściej, zwłaszcza jeśli akurat potrzebuję oderwać myśli od rzeczywistości. A „Ostre przedmioty” wciąż stanowią jeden z moich ulubionych tytułów. Żeby było ciekawiej, wcale nie zamierzałam jednak sięgać po ów tytuł - pamiętam że napisałam do wydawnictwa z prośbą o przesłanie mi do recenzji „Zaginionej dziewczyny” (to nie był jeszcze moment premiery filmowej, ale sporo się już o tym tytule mówiło), ale wyczerpali Burda Książki wyczerpała całą pulę egzemplarzy recenzenckich i zaproponowali mi zamiast tego wznowienie debiutu literackiego Gillian Flynn. Być może przemawia przeze mnie sentyment, ale w moim odczuciu to właśnie „Ostre przedmioty” są najlepszą powieścią autorki (ale nie ukrywam, że z utęsknieniem wypatruję nowych tytułów Gillian Flynn, bo stęskniłam się za jej twórczością).

CUD CHŁOPAK” R. J. PALACIO - Powieść R. J. Palacio, która obecnie jest chyba bardziej znana pod zmienionym tytułem tj. „Cudowny chłopak”, to już rok 2014 - końcówka moich lat szkolnych a co za tym idzie przygotowania do matury i okres, kiedy zdarzało mi się czytać powieści w oryginale. I to właśnie w języku angielskim poznałam historię Auggiego. Nie wspominam jednak o „Cud chłopaku”, dlatego że przekonał mnie on do czytania w oryginale - o ile dobrze pamiętam ten „zaszczyt” przypadł by w udziale powieści o Marze Dyer, autorstwa Michelle Hodkin. Książka R. J. Palacio po raz pierwszy uświadomiła mi jak mądra i wartościowa z perspektywy dorosłego człowieka może być literatura dziecięca. Do tej pory uważam, że jest to powieść, po którą w pewnym momencie życia powinno sięgnąć każde dziecko, bo stanowi po prostu piękną lekcję tolerancji. Swoją drogą, ostatnio, trochę dzięki pracy, odkryłam w sobie znowu, po raz kolejny na nowo miłość do literatury dziecięcej.

MAYBE SOMEDAY” COLLEEN HOOVER - „Maybe someday” nie było moim pierwszym spotkaniem z twórczością Colleen Hoover, ale to prawdopodobnie moja ulubiona powieść autorki (chociaż bardzo cenię sobie także „Wszystkie nasze obietnice”). Podobnie jak „Cud chłopaka”, przeczytałam „Maybe someday” w języku angielskim. Odkryłam wówczas całkiem nowy obszar literatury - powieści New Adult, które potem przez pewien okres stanowiły większość moich lektur. Miałam dziwną słabość do tych historii, w których ogromną rolę odgrywały wątki romantyczne i w których dochodziło do zaskakującego nagromadzenia wszelakich dramatów (za którą, jak już zdiagnozowaliśmy, mogę obwiniać sagę „Zapomniany ogród”). Mam ogromny sentyment do historii napisanych przez Colleen Hoover, a do „Maybe someday” w szczególności, ale obawiam się tego jak teraz oceniłabym jej powieści i chyba celowo omijam je szerokim łukiem.

JEŹDZIEC MIEDZIANY” PAULLINA SIMONS - Mam pewne wątpliwości co do tego, kiedy czytałam „Jeźdźca miedzianego” po raz pierwszy. Niewykluczone, że, podobnie jak np. wspomniany cykl „Akademia wampirów”, było to jeszcze w czasach przed założeniem Złodziejki książek. Postanowiłam jednak przyjąć tutaj datę mojej relektury, czyli rok 2015. Dlaczego? Zaraz do tego przejdziemy. „Jeździec miedziany” odpowiada w dużym stopniu za moją miłość do historii miłosnych osadzonych na tle II wojny światowej. Przez bardzo długi czas uważałam ów tytuł za swoją ukochaną książkę! A nawet teraz, już po relekturze, kiedy mój gust nieco ewoluował, mam ogromną słabość do historii miłosnej Tatiana i Aleksandry. Niestety, „Jeździec miedziany” to też nieco smutna lekcja na przyszłość, że niektórzy autorzy nie wiedzą, kiedy należy „zejść ze sceny”. To właśnie mniej więcej w 2015 roku sięgnęłam bowiem po dwa kolejne tomy cyklu. Żałuję, że to zrobiłam bo przez to nie potrafię już z tym samym uwielbieniem myśleć o „Jeźdźcu miedzianym” (zwłaszcza trzeci tom zniszczył moje wyobrażenie o całej serii).

DELIRIUM” LAUREN OLIVER - Wychodzi na to, że zamiast pamiętać fabułę przeczytanych książek, o wiele lepiej wychodzi mi zapamiętywanie towarzyszących podczas lektury emocji, czy też okoliczności, w których poznawałam daną historię. Takim jestem czytelnikiem moi drodzy! Chociaż „Delirium” nie było ani pierwszą, ani ostatnią dystopią jaką czytałam; i chociaż nie jest to również jakoś szczególnie popularna, czy ceniona przez innych czytelników lektura - jest to chyba pozycja, która najbardziej utkwiła mi w pamięci jeśli chodzi o ten gatunek. Lauren Oliver poruszyła w moim czytelniczym serduchu jakąś czułą strunę. Chyba właśnie wtedy uświadomiłam sobie, że cenię lektury, w których nie wszystkie kwestie zostają wyrażone wprost. To też pierwszy przypadek w moim czytelniczym życiu, gdy musiałam zmierzyć się z problemem wyczerpanego nakładu. Do tej pory pamiętam PRZERAŻENIE, które poczułam, kiedy zorientowałam się, że żadna księgarnia internetowa nie posiada na stanie drugiego tomu i RADOŚĆ, kiedy znalazłam ostatni egzemplarz podczas totalnej wyprzedaży w Empiku na krakowskim rynku (swoją drogą, wciąż żałuję, że jego miejsce zajęła kilkupiętrowa Zara. Tamten Empik to moje dzieciństwo i ogrom wspomnień).

FIOLETOWY HIBISKUS” CHIMAMANDA NGOZI ADICHIE - Nie wiem co sprawiło, że ostatecznie zdecydowałam się na lekturę „Fioletowego hibiskusa”, bo zanim przeczytałam powieść Chimamandy Ngozi Adichie miałam jakieś dziwne uprzedzenia względem powieści, które rozgrywają się poza Europą albo Stanami Zjednoczonymi (nie pytajcie się dlaczego akurat poza tymi miejscami - powinniście już zauważyć, że w moich działaniach i decyzjach często brakowało logiki). Z jakiś powodów zabrałam jednak tę pozycję ze sobą nad morze i wieczorami, siedząc w gdańskim apartamencie zachłannie przerzucałam kolejne strony. Do tej pory „Fioletowy hibiskus” jest jedną z moich ukochanych powieści (niepopularna opinia, ale w moim prywatnym rankingu znajduje się ona ponad „Amerykaaną”). To dzięki temu tytułowi nauczyłam się też tego by nie zasiadać do lektury z uprzedzeniami i sięgać nawet po te pozycje, które wydają się odbiegać od mojego gustu.

SZARE ŚNIEGI SYBERII" RUTA SEPETYS - Wydaje mi się, że niedługo po polskiej premierze „Szarych śniegów Syberii", Ruta Sepetys pojawiła się w Polsce na targach książki, ale wówczas jakoś zupełnie nie zainteresowałam się ów tytułem. Przypomniał mi o nim dopiero zagraniczny booktube i zachęcona opiniami innych czytelników, wypożyczyłam egzemplarz z biblioteki. To ten rzadki przypadek, kiedy praktycznie od pierwszych stron ma się wrażenie, że odnalazło się „swoją książkę". Ruta Sepetys ma bardzo specyficzny sposób opowiadania historii - za pośrednictwem krótkich rozdziałów, krótkich scen i wiem, że nie wszystkim osobom może to przypaść do gustu (sama miałam z tym drobny problem podczas lektury innej jej powieści tj. „Sól morza", bo początkowo towarzyszyło mi poczucie pewnej fragmentaryczności). Jest jednak coś wyjątkowego w tym jak zestawia ze sobą  poszczególne sceny - przeplatając rzeczywistość osób zesłanych na Syberię z ich codziennością przedwojenną. To zdecydowanie moja ulubiona powieść jeśli chodzi o historie osadzone na tle II wojny światowej (a i jedna z ulubionych opowieści ogółem) i dlatego bardzo gorąco Wam ja polecam - kiedy ja szukałam egzemplarza do domowej biblioteczki, był to praktycznie biały kruk (ach te emocje towarzyszące gorączkowym poszukiwaniom!), ale teraz doczekaliśmy się wznowienia.

STACJA JEDENAŚCIE” EMILY ST. JOHN MANDEL - W obecnych czasach lektura „Stacji jedenaście”, która opowiada o swego rodzaju końcu świata, wydaje się wręcz przerażająco bliska. I z tego powodu nie wiem czy jest to odpowiedni moment, aby zapoznać się z powieścią Emily St. John Mandel. Nie zmienia to jednak faktu, że to wyjątkowa powieść - bardzo subtelna, liryczna i emocjonalna. Chociaż czytałam ją w 2015 roku (!), wciąż mam w pamięci pewne pojedyncze sceny i to chyba powinno mówić samo przez siebie. Gdybym musiała wskazać „topkę” moich prywatnych literackich ulubieńców, z pewnością znalazłoby się tam miejsce dla „Stacji Jedenaście”. Ta powieść uświadomiła mi też coś, co podejrzewałam już od dawna - że zdecydowanie nie jestem czytelnikiem, dla którego najważniejszą kwestię stanowi szybka fabuła i pędząca akcja, ale emocje i klimat, jaki posiada powieść.

OSOBLIWE I CUDOWNE PRZYPADKI AVY LAVENDER" LESLYE WALTON - Jeśli mówimy o lekturach posiadających niesamowity, magiczny wręcz klimat, nie sposób nie wspomnieć o powieści Leslye Walton - „Osobliwe i cudowne przypadki Avy Lavender”. Ale równocześnie bardzo trudno pisze mi się o tym tytule, bo wydaje mi się, że nie da się zamknąć w krótkich słowach, co jest w nim tak wyjątkowego - próbowałam kilkakrotnie opracować ten konkretny akapit i nigdy nie byłam w pełni usatysfakcjonowana z rezultatu. Zdecydowanie jest to najbardziej osobliwa pozycja z prezentowanego zestawienia (ale o tym ostrzega już sam tytuł) i nie mam pewności czy przypadłby on do gustu każdemu czytelnikowi - zresztą, z tego powodu wciąż nie namówiłam do lektury Pani Mamy. Przepięknie napisana, przepełniona metaforami i taką magiczną, nieco sensualną atmosferą. Pamiętam emocje, jakie towarzyszyły mi w trakcie lektury - pojedyncze sceny, które na długie lata utrwaliły się w mojej pamięci. To dla mnie jako czytelnika pewna lekcja, że nie zawsze da się przewidzieć tego, co otrzymamy podczas lektury i że czasami rzeczywistość może przeskoczyć oczekiwania.

SERIA „NIEZWYCIĘŻONA"  MARIE RUTKOSKI - Mam ogromną słabość do powieści napisanych przez Marie Rutkoski. Kiedyś stwierdziłam, że „Pojedynek" i „Zdrada" to jedne z najlepszych historii w swoim gatunku, jakie miałam okazję poznać, a chociaż od tamtego czasu minęło już kilka lat, swoje zdanie podtrzymuję. Ale to nie dlatego wspominam serię Marie Rutkoski w tym zestawieniu, a przynajmniej nie tylko dlatego. Z góry uprzedzam, że to ten podpunkt, który przepełniony jest rozgoryczeniem i żalem. Pamiętam bardzo wyraźnie scenę finałową „Zdrady" - łzy, które cisnęły mi się do oczu, ciarki na rękach i niedowierzanie, że autorka rozstaje się z nami w takim momencie. I pamiętam co poczułam, kiedy wydawnictwo Feeria Young podjęło decyzje o tym by nie wydać na polskim rynku finałowego tomu trylogii. Byłam tak rozgoryczona, oburzona i przeświadczona o tym, że cała wina za niedostateczne wyniki sprzedaży leży po stronie wydawnictwa, że z kartką w dłoniach wyliczałam posty na Facebooku wydawcy na temat „Zdrady" i na temat innych ich tytułów (gdybyście byli ciekawi, tych poświęconych powieści Marie Rutkoski było zdecydowanie mniej). Mam wrażenie, że do dzisiaj nie „odchorowałam" jeszcze tamtej decyzji i trochę podświadomie liczę, że doczekamy się kiedyś wznowienia całej trylogii (wszyscy znamy w końcu sytuację z trylogią Jenny Han, czy choćby sagą Księżycową - choć w tym drugim, jeszcze czekamy na szczęśliwy finał).


PROMYCZEK" KIM HOLDEN - W naszym domu to zdecydowanie Pani Mama jest osobą, która najłatwiej i najczęściej się wzrusza - z moimi przyjaciółkami ze studiów opracowałyśmy nawet na tej podstawie odrębny system oceniania dzieł kultury „Jak bardzo płakała moja mama?". Warstwa emocjonalna książki jest dla mnie niezwykle ważna, o czym już zresztą wspomniałam i stosunkowo często powieści są w stanie trafić w jakieś moje czułe struny - wzbudzić smutek, żal, wzruszenie. Ale bardzo, bardzo rzadko zdarza mi się rzeczywiście płakać podczas lektury - pomijając lektury szkolne z czasów dzieciństwa tj. „O psie, który jeździł koleją" i „Chłopcy z placu Broni", jestem w stanie wymienić chyba tylko trzy takie tytuły. A „Promyczek" jest jednym z nich. Ponownie, jest to historia, która bardzo przemówiła do mnie swoimi emocjami. „Promyczek" przypomniał mi o tym, że warto cieszyć się z drobnych rzeczy i pojedynczych, krótkich chwil. Niepopularna opinia, ale uważam, że jest to powieść lepsza od „Gusa" (swego rodzaju kontynuacji „Promyczka").

ODDAM CI SŁOŃCE" JANDY NELSON - Z racji na premierę wznowienia, sporo się teraz wspomina o tym tytule i zyskuje on szerokie grono nowych czytelników, co niezmiernie mnie cieszy. Sama zasiadałam do lektury powieści Jandy Nelson pełna wątpliwości. Nie do końca przypadła mi do gustu debiutancka książka autorki i byłam przeświadczona, że i za drugim razem będzie podobnie. Tymczasem, jak wiele innych wymienionych w tym poście tytułów, „Oddam ci słońce" trafiło w jakąś moją czułą strunę. To jedna z moich ukochanych powieści młodzieżowych, ale uwzględniłam ją na tej liście z dwóch powodów. 1) Bo udowodniła mi, że bez względu na metrykę urodzenia, warto od czasu do czasu sięgnąć po tytuł, którego targetem jest nieco młodszy, nastoletni czytelnik. I 2) nie należy uprzedzać się do twórczości danego autora po lekturze jednej jego powieści.

ZŁODZIEJKA" SARAH WATERS - Mam bardzo miłe wspomnienia z lekturą „Złodziejki" - czytałam ją na plaży na Majorce, podczas jednych z najlepszych wakacji w moim dotychczasowym życiu z Panną M. Ta niepozorna powieść nie raz i nie dwa zszokowała mnie niespodziewanym zwrotem akcji (a przypominam, że czytuję sporo powieści kryminalnych i thrillerów! I że zazwyczaj udaje mi się przewidzieć rozwiązanie przed finałem), ale wspominam o niej z innego powodu. Chociaż trudno mi w to uwierzyć, bo wydaje mi się, że śledzę listę nominacji od zawsze, to właśnie po lekturze „Złodziejki" zaczęłam się bardziej interesować nagrodą Women's Prize for fiction i postawiłam sobie wyzwanie by stopniowo zapoznawać się z wszystkimi powieściami nominowanymi do tej nagrody, które doczekały się polskiego tłumaczenia (niestety, polskie wydawnictwa chyba nie podzielają mojego entuzjazmu względem tej nagrody i sporo pozycji nie pojawia się na naszym rodzimym rynku wydawniczym). 

TRYLOGIA „CÓRKA DYMU I KOŚCI" LAINI TAYLOR - Obserwując innych blogerow, bookstagramerów czy też booktuberów stworzyłam przez te dziewięć lat działalności w internecie bardzo długą listę książek, które chciałabym przeczytać i, co dosyć oczywiste, nie udaje mi się rzeczywiście zapoznać z każdym tytułem, jaki się na niej znalazł. Niestety, nabrałam też przykrego zwyczaju by sięgać głównie po nowości wydawnicze i zapominać o tych pozycjach, które swego czasu przykuły mi uwagę. Lektura debiutanckiej trylogii Laini Taylor udowodniła mi jak wiele przy tym tracę. Nie spodziewałam się dużo po „Córce dymu i kości", bo od pewnego czasu fantastyka młodzieżowa nie jest tym fragmentem literatury, który szczególnie przyciągałby moją uwagę. Tymczasem niemal od pierwszych stron powieść Laini Taylor oczarowała mnie swoim magicznym klimatem. 

WSZYSTKO CZEGO WAM NIE POWIEDZIAŁAM" CELESTE NG - Stosunkowo często wspominam dzisiaj o literackich „ulubieńcach", ale gdybym mogła wskazać tylko jeden ulubiony tytuł, byłaby to właśnie powieść Celeste Ng. Jak już niejednokrotnie udowodniłam w tym tekście, to w jaki sposób lektura wpływa na moje emocje, jest dla mnie niezmiernie ważne. A powieść Celeste Ng ubrała w słowa coś, o czym często zdarza mi się myśleć - o presji przenoszonej z pokolenia na pokolenie, o ukrywaniu własnych emocji by nie sprawiać bliskim trosk i zmartwień. Jest mi na tyle bliska, że za każdym razem, gdy wręczam ją komuś do rąk towarzyszą mi równocześnie dwie obawy. Pierwsza, jak przy każdej innej pozycji z mojej biblioteczki, że już do mnie nie wróci, a przynajmniej nie w takim stanie jak do tej pory. i Druga, być może jeszcze silniejsza, że nie zostanie należycie doceniona przez daną osobę.

*

Powieść Celeste Ng zamknęła zestawienie 25 książek. Celowo nie wspomniałam o książkach, które poznawałam później - tj. w ubiegłym roku i 2020, bo wydaje mi się, że to za wcześnie by stwierdzić, że rzeczywiście odcisnęły trwały ślad na moim czytelniczym życiu. Jestem ciekawa czy i Wy posiadacie podobne zestawienie książek, które w jakiś sposób ukształtowały Was jako czytelników. Jeżeli pokusicie się o stworzenie podobnego posta (albo napisaliście go już wcześniej!), koniecznie zostawcie mi do niego link w komentarzu.
*Zdjęcie wykorzystane w poście pochodzi z banku zdjęć Unsplash, a jego autorem jest @heftiba

0 comments