Miłość przychodzi z deszczem, Mila Rudnik


Oduczyłam się uprzedzenia względem polskich autorów. Mimo że, jeśli wierzyć statystykom, to właśnie nasi rodzimi pisarze przynoszą mi częściej zawód. przestałam się w tym dopatrywać jakiejś reguły, przestałam się w tym dopatrywać jakiejś reguły. I chociaż znalazłam już parę zaufanych nazwisk, wciąż poszukuję nowych - zwłaszcza wśród debiutantów czy po prostu autorów nieco mniej popularnych. Sięgając po "Miłość przychodzi z deszczem" byłam więc niezwykle podekscytowana i pełna, chociaż może nie do końca sprecyzowanych, oczekiwań. Oczekiwań, które Mila Rudnik zaspokoiła, choć nie w stu procentach.

Marcin i Marek to bliźniacy jednojajowi - identyczni jak przysłowiowe dwie krople wody, wspierający się nawzajem w trudnych  momentach i silnie odczuwający emocje tego drugiego. Niespotykana bliskość jaką dzielą zostaje jednak naruszona - niecodzienna prośba Marcina oddala od siebie braci. Do tego stopnia, że targany wyrzutami Marek w pośpiechu opuszcza rodzinne miasto i zaczyna na nowo budować swoje życie. Życie, w którym nie do końca jest już miejsce dla Marcina, ale w którym za to nieoczekiwanie pojawia się Anna - prawdopodobnie ta jedna jedyna. I może wszystko by się jeszcze jakoś ułożyło gdyby nie wypadek samochodowy bliźniaków, w którym ginie Marek - tylko czy na pewno Marek?

Fabułę debiutanckiej powieści Mili Rudnik trudno zarysować w kilku zdaniach. Autorka przedstawia historię braci na dwóch płaszczyznach czasowych - w przeszłości, kiedy dochodzi do rozluźnienia więzi bliźniaków i w teraźniejszości, która przypada na pięć lat  po tragicznym w skutkach wypadku. Poszczególne elementy historii układają się w spójną, logiczną całość dopiero z czasem - nie na tyle długim jednak by nie połapać się w przedstawionej opowieści (zwłaszcza, że autorka dla ułatwienia poprzedza każdy rozdział miesięczną i roczna datą).

Sama fabuła natomiast, mimo że stosunkowo łatwa do przewidzenia, jest ciekawa i bogata w interesujące wątki- zwłaszcza gdy mowa o bliskiej relacji bliźniaków.Moje dobre wrażenie burzył jednak punkt wyjścia dla głównego wątku.  Zgoda Marka na to by zostać biologicznym ojcem dla dziecka brata i to bez zgody żony Marcina. Cały ten fortel polegający na zorganizowaniu romantycznego wypadu i zamienieniu się rolami przez braci - wszystko to budziło mój wewnętrzny sprzeciw i, co tu dużo mówić, odrazę względem obu bliźniaków. I nie ważne jakimi pobudkami się kierowali i jak starali się potem znaleźć uzasadnienie dla swojego zachowania - zostali w moich oczach bezpowrotnie skreśleni.

Jeżeli celem autorki było wzbudzenie niechęci względem Marcina i Marka u czytelnika - odniosła sukces; jeśli natomiast chciała zamienić potem niechęć na współczucie - nie udało się. Za każdym razem gdy bliźniacy mieli pretensje do swoich bliskich, że w odpowiednim momencie nie rozpoznali w nich właściwej osoby - miałam ochotę mocno nimi potrząsnąć a nawet posunąć się o krok dalej. Chyba dla równowagi, Marcin i Marek otoczeni są bohaterami, które w głównej mierze budzą raczej sympatię - żona i przyjaciel Marcina, ich rodzice czy Ania. Chociaż nie są to postacie bez skazy,ich potknięcia są po prostu ludzkie i jeszcze wzmacniają wywarte, pozytywne wrażenie.

Feralne rozpoczęcie i pasmo kolejnych zachowań głównego bohatera największą, ale i chyba jedyną rażącą wadę  debiutanckiej powieści. "Miłość przychodzi z deszczem" stanowi bowiem w gruncie rzeczy lekturę dobrą. Mila Rudnik  zgrabnie opowiada o tym jak kilka pochopnie podjętych decyzji może rzucić cień na życie nie jednej, ale kilku osób; jak ciężko żyć w kłamstwie i jak niszczące dla związku mogą być piętrzące się tajemnice; i jak trudno naprawić jest niektóre błędy, zwłaszcza po upływie czasu. Dla mnie osobiście najbardziej intrygujące było jednak rozdarcie Anny - niepewność tego czy potrafi oddzielić w swoim umyśle obraz Marka i Marcina - ale wydaje mi się, ze każdy odnajdzie tu coś dla siebie.

Samo zakończenie nie przynosi czytelnikom wszystkich odpowiedzi - otrzymujemy od autorki pewien zarys, którzy sami możemy wypełnić kolorami - każdy wedle własnego uznania. I chociaż wiem, że otwarte zakończenia nie należą do szczególnie lubianych rozwiązań wśród czytelników, w tym wypadku wydaje mi się najlepszą możliwą alternatywą (Przy całym bałaganie jaki narobili bliźniacy)

"Miłość przychodzi z deszczem" to zdecydowanie udany debiut i spora w tym zasługa lekkiego pióra Mili Rudnik. Autorce udało się stworzyć ciekawą, zgrabnie skonstruowaną powieść, która oprócz oczywistej radości z lektury, niesie ze sobą chwilę refleksji. I tego pozytywnego wrażenia nie zatarł nawet duet Marek&Marcin. Jeśli poszukujecie jakiejś interesującej obyczajówki, w której romans nie wysuwa się na pierwszy plan - "Miłość przychodzi z deszczem" powinna Was zainteresować. Ja trzymam za autorkę kciuki.

"Miłość przychodzi z deszczem", Mila Rudnik; wydawnictwo Prószyński i S-ka; Warszawa 2015 ½

0 comments

Każdy Wasz komentarz witam z uśmiechem na ustach. Wszystkie niezmiennie stanowią dla mnie zresztą niewyczerpane źródło motywacji. Będę więc wdzięczna za każdy, nawet najmniejszy pozostawiony przez Was ślad i, w miarę możliwości, postaram się na niego odpowiedzieć.
Kala