Rok temu post z najlepszymi serialami 2018 był jedynym tekstem podsumowującym miniony okres (brakło czasu i na książki i na filmy, ale nadrobimy) i trochę obawiam się czy taka kolejność nie przyniesie mi znowu jakiegoś pecha. Ale zaryzykujemy! W 2019 wciąż dawałam dojść do głosu mojemu uzależnieniu od oglądania seriali. Bywały miesiące, kiedy każdy wieczór kończyłam odcinkiem (albo pięcioma ;)), ale też takie, kiedy nie oglądałam prawie nic. Jest sporo produkcji, które zaledwie „nadgryzłam” tj. obejrzałam kilka odcinków, ale nie skończyłam sezonu i zostawiłam resztę na bliżej nieokreśloną przyszłość. Przy tworzeniu swojej prywatnej topki brałam jednak pod uwagę tylko te produkcji, gdzie udało mi się poznać finał sezonu. Kierowałam się bardzo subiektywnymi wrażeniami z sezonu i nie miało dla mnie znaczenia czy są to tegoroczne premiery czy starsze tytuły. A teraz, nie przedłużając dłużej, zapraszam Was do mojego prywatnego rankingu top 7 seriali.
Friends (sezon 1-10)
2019 rok był rokiem, w którym w końcu, po wielu latach zarzekania się, że produkcje komediowe nie są dla mnie, nadrobiłam wszystkie dziesięć sezonów „Przyjaciół” (ang. „Friends”). I muszę przyznać rację wszystkim tym osobom, które z uwielbieniem wypowiadały się na temat tego chyba najpopularniejszego sitcomu ostatnich lat. Serial przybliżający losy szóstki przyjaciół, mieszkających w Nowym Jorku był dokładnie tym, czego potrzebowałam w „okresie stresu przed-obroną”. „Przyjaciele” są świetnie napisani - dialogi są zabawne i nie jestem szczególnie zaskoczona tym, że niektóre teksty zyskały już miano kultowych; aktorzy zostali doskonale dobrani do swoich ról i widz, nawet sam nie wiedząc kiedy i dlaczego, zaczyna odczuwać do nich sympatię. Poza tym, mając niespełna 25 lat, przyłapywałam się na tym, że często łączą mnie z bohaterami wspólne doświadczenia (np. związane z poszukiwaniem pracy). Zdecydowanie moje serialowe odkrycie roku. Gdyby ktoś z Was jeszcze nie miał okazji obejrzeć „Przyjaciół”, albo naszła go ochota na kolejny maraton, wszystkie sezony są wciąż dostępne na polskim Netflixie.
When they see us (sezon 1)
O ile „Przyjaciele” zyskali miano mojego ulubionego serialu 2019 roku, o tyle „Jak oni nas widzą” (ang. „When they see us”) obiektywnie są najlepszą produkcją, jaką miałam okazję zobaczyć w minionym roku. Zainspirowana prawdziwą historią produkcja opowiada o losach czwórki ciemnoskórych nastolatków, oskarżonych niesłusznie o gwałt na kobiecie w Central Parku. Zdecydowanie nie jest to serial, który sprzyja odprężeniu - niektóre sceny chwytają odbiorcę za gardło (zwłaszcza ostatni odcinek jest momentami trudny emocjonalnie) i przyznaje. że były momenty, w których musiałam zatrzymać oglądanie poszczególnych odcinków, co nie zdarzyło mi się nigdy wcześniej, ani później. To historia, która przeraża, budzi grozę i prowokuje do dalszych refleksji. Cała opowieść została zamknięta w czterech odcinkach (przy czym są one jednak nieco dłuższe niż tradycyjne 40 min.) i możecie znaleźć je wszystkie na Netlifixie.
TOP seriali
Friends (sezon 1-10)
2019 rok był rokiem, w którym w końcu, po wielu latach zarzekania się, że produkcje komediowe nie są dla mnie, nadrobiłam wszystkie dziesięć sezonów „Przyjaciół” (ang. „Friends”). I muszę przyznać rację wszystkim tym osobom, które z uwielbieniem wypowiadały się na temat tego chyba najpopularniejszego sitcomu ostatnich lat. Serial przybliżający losy szóstki przyjaciół, mieszkających w Nowym Jorku był dokładnie tym, czego potrzebowałam w „okresie stresu przed-obroną”. „Przyjaciele” są świetnie napisani - dialogi są zabawne i nie jestem szczególnie zaskoczona tym, że niektóre teksty zyskały już miano kultowych; aktorzy zostali doskonale dobrani do swoich ról i widz, nawet sam nie wiedząc kiedy i dlaczego, zaczyna odczuwać do nich sympatię. Poza tym, mając niespełna 25 lat, przyłapywałam się na tym, że często łączą mnie z bohaterami wspólne doświadczenia (np. związane z poszukiwaniem pracy). Zdecydowanie moje serialowe odkrycie roku. Gdyby ktoś z Was jeszcze nie miał okazji obejrzeć „Przyjaciół”, albo naszła go ochota na kolejny maraton, wszystkie sezony są wciąż dostępne na polskim Netflixie.
When they see us (sezon 1)
O ile „Przyjaciele” zyskali miano mojego ulubionego serialu 2019 roku, o tyle „Jak oni nas widzą” (ang. „When they see us”) obiektywnie są najlepszą produkcją, jaką miałam okazję zobaczyć w minionym roku. Zainspirowana prawdziwą historią produkcja opowiada o losach czwórki ciemnoskórych nastolatków, oskarżonych niesłusznie o gwałt na kobiecie w Central Parku. Zdecydowanie nie jest to serial, który sprzyja odprężeniu - niektóre sceny chwytają odbiorcę za gardło (zwłaszcza ostatni odcinek jest momentami trudny emocjonalnie) i przyznaje. że były momenty, w których musiałam zatrzymać oglądanie poszczególnych odcinków, co nie zdarzyło mi się nigdy wcześniej, ani później. To historia, która przeraża, budzi grozę i prowokuje do dalszych refleksji. Cała opowieść została zamknięta w czterech odcinkach (przy czym są one jednak nieco dłuższe niż tradycyjne 40 min.) i możecie znaleźć je wszystkie na Netlifixie.
Big little lies (sezon 2)
Przyznaję, chociaż byłam zachwycona pierwszym sezonem „Wielkich kłamstewek” (ang. „Big little lies”), o czym wspominałam zresztą w zeszłorocznym zestawieniu, miałam wątpliwości co do tego czy rzeczywiście potrzebny jest jakiś ciąg dalszy. Czytałam powieść Liane Moriarty i dla mnie była to zamknięta, pełna historia. Ale potrafię przyznać się do błędu - nie wiem czy drugi sezon był niezbędny, ale na pewno mogę stwierdzić, że dorównuje on poziomem poprzednikowi. To bezpośrednia kontynuacja wątków z poprzedniego sezonu - śledzimy losy piątki kobiet i to, w jaki sposób wydarzenia z finału wpłynęły na ich życie. To doskonały popis aktorstwa kobiet (zwłaszcza jeśli chodzi o Nicole Kidman, Laurę Dern czy Meryl Streep); świetny soundtrack i równie dobre zdjęcia. Poza tym „Wielkie kłamstewka” nie podejmują tematów banalnych i nie obawiają się przedstawić nieco kontrowersyjnych postaw - wątek żałoby jednej z bohaterek (bez spoilerów) czy relacji pomiędzy postacią, w którą wciela się Zoë Kravitz, a jej matką zdecydowanie zostają w pamięci. Jedyne co mam do zarzucenia drugiemu sezonowi, to to, że scenarzyści ewidentnie pominęli pewną postać z poprzednich odcinków. Zarówno pierwszy, jak i drugi sezon obejrzycie w HBO Go.
Lucifer (sezon 3-4)
Nie podzielam opinii większości odbiorców, że 3 sezon „Lucyfera” (ang. „Lucifer”) jest dużo gorszy od poprzednich - po nieco dłuższej przerwie, bawiłam się doskonale śledząc losy Lucyfera, który postanowił porzucić piekło i zadomowić się na ziemii, urozmaicając sobie czas, rozwiązywaniem śledztw u boku detektyw Decker. Potrafię jednak obiektywnie stwierdzić, że czwarty sezon wyprodukowany już przez Netflixa reprezentuje nieco wyższy poziom i to w gruncie rzeczy on znajduje się na mojej prywatnej liście „top seriali” 2019 roku. Tom Ellis jest po prostu świetny w swojej roli i choćby dla niego samego, warto spróbować obejrzeć chociaż kilka odcinków. Przejęcie produkcji przez Netflixa zaowocowało dodatkowo ciekawymi rozwiązaniami fabularnymi i nieco odważniejszymi scenami (w porównaniu do poprzednich trzech - nieco więcej tu nagości). Jeżeli szukacie serialu, przy którym możecie się nieco rozerwać - „Lucyfer” jest świetnym wyborem. Na polskim Netflixie znajdują się wszystkie cztery sezony, ostrzegam natomiast, że ostatni odcinek kończy się cliffhangerem i odbiorcy towarzyszy silna potrzeba obejrzenia piątego sezonu (który ma mieć swoją premierę chyba latem).
Jane the virgin (sezon 1-5)
Kilka lat temu zaczęłam oglądać „Jane the virgin”, ale wówczas nie byłam w stanie zrozumieć fenomenu tej amerykańskiej telenoweli. Dopiero rekomendacja mojej przyjaciółki sprawiła, że zdecydowałam się dać jej drugą szansę i tym razem już przepadłam. To nie jest historia dla każdego - opowieść o młodej Amerykance, wenezuelskiego pochodzenia, która podczas rutynowej wizyty u ginekologa zostaje przypadkowo sztucznie zapłodniona, jest dosyć mocno oderwana od rzeczywistości. Sporo tu absurdów, sztucznych dramatów i przesady - producenci w pewnym sensie mrugają okiem do wszystkich miłośników telenowel i świadomie czerpią z nich inspiracje. Nie każdy odnajdzie się jednak w takiej konwencji. Zresztą, jest to jedna z przyczyn, dla której sama za pierwszym razem nie dokończyłam oglądania. Serial ma lepsze i gorsze momenty, ale już dawno w takim stopniu nie zaangażowałam się emocjonalnie w żadną produkcję i nie przeszkadzała mi nawet znajomość pewnych rozwiązań fabularnych na długo zanim rzeczywiście obejrzałam dany odcinek. To już zamknięta historia, co dla niektórych może być dodatkowym plusem, a wszystkie sezony są dostępne do obejrzenia na Netflixie.
Killing Eve (sezon 1)
Obejrzałam pierwszy sezon „Obsesji Eve” (ang. „Killing Eve”) na początku 2019 roku i przez bardzo długi okres wydawało mi się, że nie trafię już na lepszy tytuł. Historia agentki brytyjskiego wywiadu, która obsesyjnie stara się złapać psychopatyczną zabójczynię miała wszystko to, czego poszukuję w serialach - ciekawą i dobrze rozplanowaną fabułę, świetne kreacje aktorskie i to trudne do sprecyzowania „coś”, co sprawia, że niemal natychmiast po zakończeniu jednego odcinka, mam ochotę włączyć kolejny. Jest niesamowita chemia pomiędzy paniami wcielającymi się w główne role tj. Jodie Comer i Sandrą Oh (a ta pierwsza w roli Villanelle momentami przechodzi samą siebie) i już dla tego jednego elementu warto nadrobić „Obsesję Eve”. Wszystkie dostępne odcinki znajdziecie na HBO Go, ale za drugi sezon nie ręczę, bo zatrzymałam się na jednym epizodzie.
The Kominsky method (sezon 1-2)
W teorii „The Kominsky method” nie powinien przypaść mi do gustu - nie przepadam za serialami komediowymi, a produkcje, które skupiają się wyłącznie na przedstawieniu życia codziennego bohaterów, stosunkowo szybko mnie nudzą. A już utwory kultury (i akurat tutaj nie chodzi mi tylko o seriale) skupiające się na portretowaniu starości budzą we mnie bardzo skrajne emocje (albo zachwyt, albo wręcz przeciwnie). Produkcja Netflixa ma jednak coś, co sprawia, że każdy z dwóch sezonów „połknęłam” praktycznie na raz i to zaraz po premierze. Serial, który przedstawia codzienność dwójki starych przyjaciół - Sandy’ego Kominsky’ego i Normana Newlandera, wie w jaki sposób grać na emocjach widza. Nie jest to klasyczna komedia (chociaż nie da się ukryć, że wpleciono tu mnóstwo humoru), głównie przez tematykę jaką podejmuje - starość, przemijanie, choroby, śmierć. Podejrzewam też, że nie każdemu odbiorcy przypadnie do gustu humor zaprezentowany w serialu. Ale Michael Douglas i Alan Arkin tworzą tak zgrany i wyjątkowy duet, że naprawdę z miejsca podbijają serducho. Tak jak wspomniałam już gdzieś między wierszami, serial możecie obejrzeć na Netflixie.
Przyznaję, chociaż byłam zachwycona pierwszym sezonem „Wielkich kłamstewek” (ang. „Big little lies”), o czym wspominałam zresztą w zeszłorocznym zestawieniu, miałam wątpliwości co do tego czy rzeczywiście potrzebny jest jakiś ciąg dalszy. Czytałam powieść Liane Moriarty i dla mnie była to zamknięta, pełna historia. Ale potrafię przyznać się do błędu - nie wiem czy drugi sezon był niezbędny, ale na pewno mogę stwierdzić, że dorównuje on poziomem poprzednikowi. To bezpośrednia kontynuacja wątków z poprzedniego sezonu - śledzimy losy piątki kobiet i to, w jaki sposób wydarzenia z finału wpłynęły na ich życie. To doskonały popis aktorstwa kobiet (zwłaszcza jeśli chodzi o Nicole Kidman, Laurę Dern czy Meryl Streep); świetny soundtrack i równie dobre zdjęcia. Poza tym „Wielkie kłamstewka” nie podejmują tematów banalnych i nie obawiają się przedstawić nieco kontrowersyjnych postaw - wątek żałoby jednej z bohaterek (bez spoilerów) czy relacji pomiędzy postacią, w którą wciela się Zoë Kravitz, a jej matką zdecydowanie zostają w pamięci. Jedyne co mam do zarzucenia drugiemu sezonowi, to to, że scenarzyści ewidentnie pominęli pewną postać z poprzednich odcinków. Zarówno pierwszy, jak i drugi sezon obejrzycie w HBO Go.
Lucifer (sezon 3-4)
Nie podzielam opinii większości odbiorców, że 3 sezon „Lucyfera” (ang. „Lucifer”) jest dużo gorszy od poprzednich - po nieco dłuższej przerwie, bawiłam się doskonale śledząc losy Lucyfera, który postanowił porzucić piekło i zadomowić się na ziemii, urozmaicając sobie czas, rozwiązywaniem śledztw u boku detektyw Decker. Potrafię jednak obiektywnie stwierdzić, że czwarty sezon wyprodukowany już przez Netflixa reprezentuje nieco wyższy poziom i to w gruncie rzeczy on znajduje się na mojej prywatnej liście „top seriali” 2019 roku. Tom Ellis jest po prostu świetny w swojej roli i choćby dla niego samego, warto spróbować obejrzeć chociaż kilka odcinków. Przejęcie produkcji przez Netflixa zaowocowało dodatkowo ciekawymi rozwiązaniami fabularnymi i nieco odważniejszymi scenami (w porównaniu do poprzednich trzech - nieco więcej tu nagości). Jeżeli szukacie serialu, przy którym możecie się nieco rozerwać - „Lucyfer” jest świetnym wyborem. Na polskim Netflixie znajdują się wszystkie cztery sezony, ostrzegam natomiast, że ostatni odcinek kończy się cliffhangerem i odbiorcy towarzyszy silna potrzeba obejrzenia piątego sezonu (który ma mieć swoją premierę chyba latem).
Jane the virgin (sezon 1-5)
Kilka lat temu zaczęłam oglądać „Jane the virgin”, ale wówczas nie byłam w stanie zrozumieć fenomenu tej amerykańskiej telenoweli. Dopiero rekomendacja mojej przyjaciółki sprawiła, że zdecydowałam się dać jej drugą szansę i tym razem już przepadłam. To nie jest historia dla każdego - opowieść o młodej Amerykance, wenezuelskiego pochodzenia, która podczas rutynowej wizyty u ginekologa zostaje przypadkowo sztucznie zapłodniona, jest dosyć mocno oderwana od rzeczywistości. Sporo tu absurdów, sztucznych dramatów i przesady - producenci w pewnym sensie mrugają okiem do wszystkich miłośników telenowel i świadomie czerpią z nich inspiracje. Nie każdy odnajdzie się jednak w takiej konwencji. Zresztą, jest to jedna z przyczyn, dla której sama za pierwszym razem nie dokończyłam oglądania. Serial ma lepsze i gorsze momenty, ale już dawno w takim stopniu nie zaangażowałam się emocjonalnie w żadną produkcję i nie przeszkadzała mi nawet znajomość pewnych rozwiązań fabularnych na długo zanim rzeczywiście obejrzałam dany odcinek. To już zamknięta historia, co dla niektórych może być dodatkowym plusem, a wszystkie sezony są dostępne do obejrzenia na Netflixie.
Killing Eve (sezon 1)
Obejrzałam pierwszy sezon „Obsesji Eve” (ang. „Killing Eve”) na początku 2019 roku i przez bardzo długi okres wydawało mi się, że nie trafię już na lepszy tytuł. Historia agentki brytyjskiego wywiadu, która obsesyjnie stara się złapać psychopatyczną zabójczynię miała wszystko to, czego poszukuję w serialach - ciekawą i dobrze rozplanowaną fabułę, świetne kreacje aktorskie i to trudne do sprecyzowania „coś”, co sprawia, że niemal natychmiast po zakończeniu jednego odcinka, mam ochotę włączyć kolejny. Jest niesamowita chemia pomiędzy paniami wcielającymi się w główne role tj. Jodie Comer i Sandrą Oh (a ta pierwsza w roli Villanelle momentami przechodzi samą siebie) i już dla tego jednego elementu warto nadrobić „Obsesję Eve”. Wszystkie dostępne odcinki znajdziecie na HBO Go, ale za drugi sezon nie ręczę, bo zatrzymałam się na jednym epizodzie.
The Kominsky method (sezon 1-2)
W teorii „The Kominsky method” nie powinien przypaść mi do gustu - nie przepadam za serialami komediowymi, a produkcje, które skupiają się wyłącznie na przedstawieniu życia codziennego bohaterów, stosunkowo szybko mnie nudzą. A już utwory kultury (i akurat tutaj nie chodzi mi tylko o seriale) skupiające się na portretowaniu starości budzą we mnie bardzo skrajne emocje (albo zachwyt, albo wręcz przeciwnie). Produkcja Netflixa ma jednak coś, co sprawia, że każdy z dwóch sezonów „połknęłam” praktycznie na raz i to zaraz po premierze. Serial, który przedstawia codzienność dwójki starych przyjaciół - Sandy’ego Kominsky’ego i Normana Newlandera, wie w jaki sposób grać na emocjach widza. Nie jest to klasyczna komedia (chociaż nie da się ukryć, że wpleciono tu mnóstwo humoru), głównie przez tematykę jaką podejmuje - starość, przemijanie, choroby, śmierć. Podejrzewam też, że nie każdemu odbiorcy przypadnie do gustu humor zaprezentowany w serialu. Ale Michael Douglas i Alan Arkin tworzą tak zgrany i wyjątkowy duet, że naprawdę z miejsca podbijają serducho. Tak jak wspomniałam już gdzieś między wierszami, serial możecie obejrzeć na Netflixie.
Pozostałe obejrzane
- You (sezon 1) - wciągający serial, z kilkoma zaskakującymi plot twistami. Raczej nie zostaje w pamięci na długo, ale przy samym seansie, bawiłam się bardzo dobrze.
- La casa de papel (sezon 2) - nie do końca podzielam zachwyty nad serialem. Historia ma swoje momenty, ale niestety stosunkowo szybko mnie nuży. W trzecim sezonie utknęłam na pierwszym odcinku.
- Good place (sezon 3) - po świetnym pierwszym i drugim sezonie, kolejne są już lekkim rozczarowaniem. Może szkodzi mi oglądanie odcinków co tydzień, a nie całym sezonem.
- Once Upon A Time (sezon 7) - obejrzałam 7 sezon, bo chciałam zamknąć całą historię, ale to raczej spore rozczarowanie (zwłaszcza gra aktorska nowego Kopciuszka i Lucy). Sezony ze starą obsadą nadal zajmują miejsce w moim serduchu, ale cieszę się, że nie zdecydowano się już na kontynuacje.
- One day at a time (sezon 1-3) - bardzo dobry i bardzo aktualny sitcom! Z dużym wyczuciem i wrażliwością opowiadający o tematach związanych z depresją, homoseksualizmem, pochodzeniem i uzależnieniami!
- Agent: gwiazdy (sezon 4) - moje guilty pleasure. Nie wiem dlaczego oglądam każdy sezon, ale jakoś samo tak wychodzi.
- Chyłka (sezon 1) - niestety, ale jestem na nie. Pomijając kwestie fabularne i nadmierne plątanie fabuły, które od jakiegoś czasu irytują mnie w twórczości pana Mroza, nie przekonała mnie Chyłka w interpretacji pani Cieleckiej.
- Szóstka (sezon 1) - dobrze zagrany, z pięknym Krakowem w tle i podejmujący ciekawy temat.
- Good girls (sezon 2) - już nie tak świeży i oryginalny jak pierwszy sezon, ale wciąż ogląda się go z przyjemnością. Kiedy trzeci sezon pojawi się na Netflix, pewnie nadrobię.
- Wojenne dziewczyny (sezon 3) - po stosunkowo słabym pierwszym sezonie, kolejne podniosły poziom. Mam nadzieję, że doczekamy się kontynuacji.
- Cable girls (sezon 1-2) - „połknęłam” dwa sezony naraz. Zdecydowanie ma słabsze momenty i pewne wątki stają się już powoli wtórne, ale bawiłam się dobrze.
- Home for Christmas (sezon 1) - całkiem przyjemny serial w świątecznym klimacie, ale raczej daleka jestem od zachwytu, który przejawiają pozostali odbiorcy.
*Zdjęcie pochodzi z banku zdjęć Unsplash z profilu @alisaanton
0 comments