Confess, Colleen Hoover


Myślę, że większość z Was słyszała już o premierze „Confess” - zwłaszcza jeśli zaliczacie się do (nie takiego znowu wąskiego) grona wielbicieli twórczości Colleen Hoover czy historii New Adult ogółem, Zagraniczna emisja serialu na podstawie powieści tylko podsycała ekscytację i ciężko znaleźć zestawienie majowych zapowiedzi, w których nie przewinęłaby się jedna z dwóch okładek „Confess”. Chociaż nie ukrywam, że zdecydowanie bardziej wyczekuję premiery „It ends with us”, nie mogę powiedzieć żeby powyższy tytuł Colleen Hoover pozostawał mi obojętny. Autorka jak do tej pory nie zawiodła jeszcze moich oczekiwań w przypadku poszukiwania romantycznej i pełnej emocji historii. I nie zrobiła tego także tym razem.

Losy Auburn i Owena splatają się ze sobą nagle i niespodziewanie, Ona właśnie przeprowadziła się do Teksasu i na “nowej drodze życia” rozpaczliwie potrzebuje pieniędzy, On, odnoszący sukcesy artysta, rozstał się z dziewczyną, która pełniła rolę jego asystentki i poszukuje kogoś do pomocy przy kolejnej wystawie. Wspólnie spędzony wieczór budzi w dwójce dawno zapomniane uczucia, ale nie jest to odpowiedni moment na rozpoczynanie nowego związku. Zarówno Auburn jak i Owen skrywają pewne tajemnice dotyczące swojej przeszłości.

Jeśli twórczość Colleen Hoover nie jest Wam zupełnie obca, z pewnością zdajecie sobie sprawę, że autorka ma szczególny talent do opowiadania pozornie banalnych historii i zamienianie ich we wzruszające, pełne emocji opowieści o miłości. „Confess” nie jest pod tym względem wyjątkiem. Bez względu na to ile w tej historii przewija się utartych motywów i schematów (przy czym niektórych, ze względu na spoilery nie mogę Wam zdradzić) i na jak cienkiej linii balansuje autorka jeśli mowa o granicach akceptowanego dramatyzmu, opowieść Auburn i Owen najpierw wywołuje kilka łez a następnie uczucie przyjemnego ciepła na serduchu.

Colleen Hoover ma bardzo lekkie, przyjemne pióro, które doskonale współgra z klimatem powieści. Ale to w czym tak naprawdę tkwi siła „Confess”, to motyw sztuki przewijający się w historii. Owen tworzy swoje obrazy na podstawie anonimowych wyznań, które ludzie zostawiają w jego galerii i już sam ten koncept zasługuje na uwagę i podziw. Colleen Hoover ujęła mnie jednak dodatkowo informacją, że wyznania zamieszczone w książce nie zostały wymyślone przez nią samą, ale są spisane przez jej czytelników i tym, że kilka obrazów pojawia się rzeczywiście na kartach powieści (z pewnością jeszcze nie raz przekartkuję swój papierowy egzemplarz, żeby je podziwiać). Trochę żałuję, że w pewnym momencie autorka skupiła się głównie na wątku miłosnym i ów motyw został zepchnięty na dalszy plan. Mój apetyt został niezaspokojony, ale rozumiem, że miał on być jedynie dodatkowym smaczkiem, a nie daniem głównym.

W samej powieści,, jak to zwykle bywa u Colleen Hoover, przewija się kilka fabularnych twistów. Jeśli przeczytaliście już kilka powieści autorki, prawdopodobnie dostrzeżecie kilka wskazówek, które przewijają się w historii i przewidzicie rozwój wydarzeń zawczasu. Dla mnie samej efekt zaskoczenia nigdy nie był dodatkowym walorem powieści Hoover, Pewien suspens i tajemnice sprzyjają szybkiej lekturze, ale nawet bez nich nie czułabym się prawdopodobnie rozczarowana. „Confess” odsuwa się nieco od erotyki, chociaż nie rezygnuje z niej w zupełności, A ja, nawet jeśli powoli zaczynam dostrzegać rysy na twórczości autorki, nie mogę przestać się zadziwiać jak podobne i równocześnie całkiem różne są jej kolejne historie.

Confess” to kolejna wzruszająca historia Colleen Hoover o miłości. W moim odczuciu nawet odrobinę lepsza od ostatnio wydanego „November 9” (głównie przez wzgląd na motyw sztuki). Jeśli przepadacie za opowieściami mocno ukierunkowanymi na wątek miłosny i warstwę emocjonalną, nie powinniście się czuć rozczarowani lekturą. Mogę odetchnąć z ulgą, że Colleen Hoover jednak znowu mnie nie zawiodła i nadal wyczekiwać premiery „It ends with us”.

Za możliwość lektury dziękuję wydawnictwu Otwarte

Confess” Colleen Hoover; wydawnictwo Otwarte; Kraków 2017 ★★★★☆

0 comments