7 wydawniczych grzechów głównych


Chociaż coraz częściej odnoszę wrażenie, że wypieramy ową informację ze świadomości, fakt pozostaje faktem - jesteśmy nieustannie otoczeni innymi ludźmi. Nieważne jak wyobrażamy sobie idealnego lekarza, ekspedientkę w sklepie czy pracownika w informacji, w rzeczywistości gdy stykamy się z nim twarzą w twarz mamy przed sobą tylko i po prostu drugiego człowieka. Człowieka, który akurat może mieć zły dzień, często działa zbyt pochopnie, pod wpływem impulsu i który wykazuje irytującą wręcz skłonność do popełniania błędów i czynienia małych grzeszków. 

Zwykłymi ludźmi są także pracownicy wszelkich wydawnictw. Chociaż chciałoby się powiedzieć, że przynajmniej oni wykonują swoja pracę z pasją i że, jako książkoholicy, czują jakąś nić sympatii i solidarność względem docelowej grupy odbiorców, nie możemy tego zrobić. Bo nie mamy pewności. A nawet gdybyśmy ją mieli - Ci ludzie też potrzebują zarobić na własne utrzymanie a co za tym idzie z pewnością przedkładają szansę na sukces i zyski ponad widzimisię stosunkowo niewielkiej grupy. A jakie kroki wydawnictw konkretnie aspirują do rangi 7 grzeszków głównych?

1. Zwlekanie z wydawaniem kolejnych tomów

Nie zawsze wiąże się to z zawiścią i wrodzoną złośliwością wydawcy. Coraz częściej doczekujemy się polskiej premiery niedługo po tej zagranicznej. no i wówczas wszystko znajduje się już w rękach autora i tego jak szybko odda gotowy do druku tekst. Ale zdarzają się wciąż sytuacje gdy my, czytelnicy, czujemy się przez wydawców wodzeni za nos. Z zazdrością i żalem spoglądamy na zapowiedź szóstego tomu za oceanem podczas gdy u nas wciąż niesprecyzowana pozostaje informacja o części czwartej. Oczywiście, pojawiają się obietnice, ale za słowami nie stoją czyny i w końcu sfrustrowany czytelnik w końcu albo a) wypiera ze świadomości istnienie takiej serii albo b) decyduje się na lekturę w oryginale. Co z kolei, przy dużej fali buntu, prowadzi do punktu drugiego.

2. Rezygnacja z wydania kolejnego tomu

Zazwyczaj spowodowana zbyt małym zainteresowaniem serią budzi chyba największy sprzeciw czytelnika. Stereotypowy książkoholik ma problemy z matematyką a co za tym idzie nie interesują go za bardzo liczby tylko słowa. A jak uwierzyć w niewielką popularność serii gdy do tej pory stykało się niemal z samymi pozytywnymi opiniami jak było choćby w przypadku "atrofii", "Dobranych" czy "sagi księżycowej"? Biednemu czytelnikowi zostaje już tylko lektura oryginału, ukrycie owego tytułu w zakamarkach pamięci tudzież podejmowanie rozpaczliwych kroków mających na celu zmianę decyzji wydawcy.

3. Notoryczna zmiana okładek

Grzeszek, który ugodzi w serducho jedynie prawdziwego książkoholika-kolekcjonera, który załamany rozłoży ręce i zacznie się zastanawiać czy nie sprzedać/wymienić/oddać starych egzemplarzy i nie zainwestować przypadkiem w nowe, pasujące do siebie pozycje. Gorzej gdy wydawca zmienia szatę graficzną praktycznie przy premierze każdego nowego tomu a seria jest stosunkowo liczna. No bo jak kupować ten sam tytuł po raz enty w sowim krótkim życiu? I nie miejcie złudzeń, dla pasjonata kolekcjonera, pocieszenie, że ważna jest przecież przede wszystkim treść nie ma racji bytu.

4. Dzielenie książki na dwie części

Gdyby chociaż premiera obu części miała miejsce tego samego (czy też prawie) dnia, a każda z nich kosztowała odrobinę mniej niż inne tytuły - ale nie! Nie pomaga argument jakoby historia w jednym tomie przypominała rozmiarem opasłe monstrum. A już zupełnie traci ona racje bytu gdy okazuje się, ze każda z części liczy niewiele ponad 200 stron. Nawet książkoholik, który nie zwraca rzekomo uwagi na liczby może się poczuć oszukany i wykorzystany. A szansa na porzucenie przez niego serii (zwłaszcza gdy nie jest ona tą ulubioną) gwałtownie wzrasta.

5. Blurby porównujące do znanych tytułów

Gdyby wierzyć blurbom na okładkach każda dystopia byłaby następcą "Igrzysk śmierci", każda historia czarodzieja zachwyciłaby fana Harrego Pottera a każdy erotyk okazywałby się gorętszy od "Pięćdziesięciu twarzy Greya" Czy tak jest naprawdę? Niekoniecznie. Nic dziwnego, że nauczony przykrym doświadczeniem czytelnik omija podobne rekomendacje szerokim łukiem a potem okazuje się, że ominęła go jakaś fantastyczna przygoda. Przykre, ze teraz nawet gdyby taki blurb okazał się prawdziwy kojarzony byłby jedynie z tani chwyt reklamowy.

6. Spoilery w opisach

Media społecznościowe wyczuliły nas na unikanie spoilerów, zwłaszcza gdy mowa o popularniejszych tytułach. Przykre, że podobnie wyczuleni nie są jednak wydawcy. Owszem, rzadko zdarza się by zdradzili w opisie kluczową tajemnicę. Za często okazuje się jednak, że krótki opis fabuły stanowi w rzeczywistości streszczenie całości. Tendencje do takiego zjawiska zauważyłam zwłaszcza w powieściach Diane Chamberlain.  jeden czytelnik wzruszy tylko ramionami, drugi okaże swoją frustracje przy ocenie bogu ducha winnej książki. 

7. Przekłamane hasła reklamowe

Przy recenzjach niejednokrotnie okazywałam swoje zaskoczenie gdy powieść reklamowana jako kryminał czy tez thriller okazywał się raczej obyczajówką z elementami innego gatunku. Niby nic takiego, ale wydawca przyciąga do pozycji nieodpowiednie grono odbiorców - czytelnik, który prawdopodobnie byłby zadowolony z lektury, nie jest nią nawet zainteresowany, a ten, który zapoznał się z daną pozycja odczuwa raczej rozczarowanie treścią o tworzy raczej mało zachęcającą reklamę bądź co bądź dobrej książce. Ani wilk nie jest syty, ani owca cała. 

A jak to jest u Was? Jakie zachowania wydawców irytują was najbardziej?


0 comments

Każdy Wasz komentarz witam z uśmiechem na ustach. Wszystkie niezmiennie stanowią dla mnie zresztą niewyczerpane źródło motywacji. Będę więc wdzięczna za każdy, nawet najmniejszy pozostawiony przez Was ślad i, w miarę możliwości, postaram się na niego odpowiedzieć.
Kala