Kwiecień to taki miesiąc pełen ekscytacji. Ekscytacji nie tym co się dzieje, ale dopiero tym co nadejdzie - w maju, zdecydowanie najlepszym i najpiękniejszym miesiącu całego roku. Moja zbliżająca się wielkimi krokami dwudziestka (to już w poniedziałek! człowiek staje się już powoli stary ;) ), czwarte urodziny bloga, a w tym roku dodatkowo wizyta na Warszawskich Targach Książek, Sami widzicie, że człowiek ma czego oczekiwać i czym się ekscytować. I chyba właśnie ten rosnący stan ekscytacji przedłożył się w moim przypadku na widoczny wzrost formy jeśli mowa o ilość przeczytanych tytułów. Tak dobrego miesiąca w tym roku jeszcze nie miałam
Ostatnim czasy wszelkie posty na Złodziejce książek wydają się być sponsorowane przez stacje meteorologiczne. Katuję Was tymi informacjami o pogodzie jakby to było najważniejsze co mam Wam do powiedzenia, albo jakbyście nie mogli zanim zerknąć za okno. Wybaczcie, ale żeby tradycji stało się zadość napomknę tylko szybko, że w Krakowie jest niemiłosiernie duszno i że absolutnie wszystko wskazuje na to jakby zaraz miała się rozpętać burza. Podobna atmosfera - burzowa i duszna, ze wskazanie na to pierwsze - wydaje się zresztą ogarniać blogosferę książkową. Ludzie decydują się na zmiany (co popieram całym serduchem!), podnoszą się głosy, że posty z recenzjami stają się passé i ogólnie jest jakoś tak inaczej niż było jeszcze niedawno. Szykuje nam się jakaś mała rewolucja.
Jeszcze nie tak dawno codziennością większości z nas rządził pośpiech. Każdy miał tysiące rzeczy do zrobienia, dziesiątki miejsc, w których powinien się aktualnie znajdować i zupełny brak czasu na to by osiąść i zjeść. Nic dziwnego, że budki z fast foodami namnożyły się jak grzyby po deszczu - wychodzono na przeciw naszym potrzebom. Wraz z trendem na obranie zdrowszego trybu życia, uległo również zmianie spojrzenie na spożywanie posiłków. Już nie chodzi o to żeby zjeść szybko, a;le szybko i zdrowo. A co jak co, ale sałatki sprawdzają się w takim wypadku doskonale.
Nigdy nie było mi po drodze z serialami komediowymi.Chociaż teksty rzucane przez postacie rzeczywiście czasami bawią a bohaterom zazwyczaj trudno odmówić uroku, nie potrafię zżyć się z ową historia na tyle by wytrwać cały sezon. Próbowałam z polecanym przez wszystkich "How I Met Your Mother?" ale skończyło się na kilkunastu odcinkach i zdziwieniu o co tyle krzyku. Nie poddałam się jednak w poszukiwaniach i kierując się Waszą opinią włączyłam "New Girl" (bo polski tytuł do mnie nie przemawia i naprawdę nie chce mi przejść przez klawisze). I absolutnie przepadłam.
Jeżeli na naszym rodzimym rynku wydawniczym istnieją jakieś Wielkie nazwiska to z pewnością zalicza się do nich Olga Tokarczuk. Premierą jej najnowszej książki żyło wielu moli książkowych a o tym, że są to fakty a nie jedynie czcze gadaniny miał okazję przekonać się każdy kto odwiedził ostatnie Targi Książek w Krakowie. i przechodził (albo przynajmniej starał się to zrobić) koło stanowiska wydawnictwa Literackiego. Osobiście pozostawałam raczej obojętna na ów fenomen. Wielkie Nazwiska nie zawsze są dla mnie synonimem dobrej lektury i przed sięgnięciem po ogromne tomiszcze jakim bez wątpienia są "Księgi Jakubowe", wolałam wypróbować talent pani Tokarczuk w nieco mniejszej dawce. Traf chciał, ze wypadło akurat na "E.E."
Mimo że lubię próbować nowych rzeczy - zwłaszcza jeśli dotyczy to poznawania nowych smaków, mama dziwną awersję do akceptowania jakiś większych zmian. Przebywanie w znanym miejscu czy też funkcjonowanie zgodnie z narzuconym sobie planem sprawia, że czuję się pewniej w swoim życiu (co dla kogoś również nieśmiałego jak ja zdecydowanie odgrywa znaczącą rolę) Przy całym moim uwielbieniu dla stabilności i niezmienności, potrafię jednak zdobyć się na szczerość względem samej siebie - zmiany są potrzebne bo jak wszyscy wiemy człowiek, który stoi w miejscu, tak naprawdę się cofa. I owe zmiany są potrzebne również na blogu.
Nauczyłam się z czasem, że nie da się zaszufladkować autora w jednym gatunku. Pisarze lubią eksperymentować, wybierając coraz to nowsze i jednocześnie bardziej zaskakujące kierunku - przeskakując z powieści obyczajowej do kryminału, z kryminału do sci-fi a stamtąd choćby do pisanej komedii romantycznej... Tego czego nie potrafiłam zaakceptować to fakt , że podobną wędrówkę po gatunkach mogą obrać także autorzy, których identyfikuję z ulubionymi opowieściami z czasów dzieciństwa. I chyba dlatego nie sięgnęłam nigdy po żadne dzieło Tove Jansson, które nie byłoby powiązane ze światem Muminków. Ale może to i lepiej bo bym wcześniej doceniła dojrzałe pióro autorki.