Gdyby ktoś spytał się mnie kiedyś o zdanie powiedziałabym, że każdy tydzień powinien przypominać ten obecny - możecie odetchnąć, nie pogodowo, ale w kwestii stosunku dni wolnych do tzw. "roboczych". Człowiek mając perspektywę dwóch dni wytężonej pracy od razu jest w stanie wykrzesać z siebie odrobinę więcej energii i samodyscypliny. Póki jednak nikt się mnie o ów zdanie nie pyta powinniśmy się cieszyć tym co mamy w chwili obecnej, zwłaszcza że czas nie stoi w miejscu. Marzec nie należał do najlepszych miesięcy w moim życiu i nie chodzi tu nawet o to, że był szczególnie zły tylko że był taki jakiś nijaki - zmienny i całkowicie nieobliczalny. "Zaliczyłam" pierwszego od dawna kaca książkowego i blogowego, ale koniec końców to właśnie on dał mi kopa nowej pozytywnej energii, która narodziła we mnie pragnienie na zmiany - nawet jeśli tylko minimalne. A jak prezentował się w liczbach?
Z chwilą, w której autor zapowiada kontynuacje książki, która przypadła Wam do gustu, ale która równocześnie otrzymała już satysfakcjonujące zakończenie, trudno pozbierać własne myśli w sensowną całość. No bo oczywiście, ze cieszycie się z możliwości ponownego spotkania lubianych bohaterów. Ale z drugiej strony ciężko pozbyć się obaw, że każde kolejne słowo może zepsuć dobre wrażenie , zwłaszcza biorąc pod uwagę tendencję twórców (i to nie tylko pisarzy) do nadmiernego przeciągania historii.I nic nie poradzę na to, że owy dualizm uczuciowy towarzyszył mi także w odniesieniu do Colleen Hoover, która do tej pory mnie przecież nie zawiodła. Zresztą, nie do końca bezpodstawnie.
Chociaż nie do końca wierzę w prawdziwość wszystkich przysłów występujących w języku polskim (co samo w sobie jest niemożliwe choćby ze względu na to, że ich nie znam), przypatrując się zmiennej pogodzie trzeba oddać im sporo racji. Mimo że doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że w tym roku zima nie dawała nam się jakoś szczególnie we znaki, jako człowiek ciepłolubny zdecydowanie chciałabym się przywitać z wiosną i słońcem na dobre (a nie przezywać tak smutne niespodzianki jak dziś po zakończeniu zajęć - brr...). Możecie jednak odetchnąć spokojnie, nie przyszłam Was dzisiaj nękać swoimi pogodowymi "widzi mi się". Nie, jako że miesiąc nieubłaganie dobiega końca (pamiętajcie - w weekend śpimy nieco krócej!) razem przyglądniemy się kilkunastu najciekawszym linkom miesiąca!
Fakt, że przy tak ogromnym sukcesie jaki odniosła powieść "Hopeless" wśród polskich czytelników, debiutancki tytuł Colleen Hoover wydaje się pozostawać niezauważany, nie przestanie mnie chyba zadziwiać. Zazwyczaj sukces jednej pozycji ciągnie za sobą inne, tymczasem "Pułapka uczuć" znajduje się na naszym rodzimym rynku wydawniczym już prawie rok i jakoś nie doczekała się do tej pory oczekiwanego rozgłosu. A szkoda - bo chociaż widać progres jaki poczyniła autorka, jej debiut wciąż posiada w sobie coś co kradnie serducho.
Czujecie wiosnę? Ja poczułam ją dopiero w czwartek popołudniu, kiedy w przerwie na uczelni siedziałam na krakowskich plantach zaczytując się w powieści Diane Chamberlain - i nie obeszło mnie nawet to, że po godzinie moje dłonie były absolutnie niewiosennie zimne, jak sople lodu. A że dzisiaj przyszła do nas już oficjalnie, w końcu 21 marca, doszłam do wniosku, że to idealny moment na to by skorzystać z pomysłu, który Panna M. podrzuciła mi już dawno, bo pod koniec ubiegłego roku. Podsumujemy sobie zimowych kulturalnych ulubieńców. Tym razem nie będziemy wspominać o książkach, ale o czymś równie przyjemnym - serialach, filmach i muzyce. Słowem - o tym co tygryski lubią najbardziej,
Są takie tytuły, a niekiedy i tacy autorzy, których po prostu nie wypada nie znać. Wśród nich zdecydowanie znajduje się niekwestionowana królowa kryminału - Agatha Christie. Jako że ostatnio mogłabym tonami pochłaniać wszelakiego rodzaju kryminały, postanowiłam kuc żelazo póki gorące i nadrabiać me haniebne zaległości. "Morderstwo w Orient Expressie" nie było wyborem przypadkowym, lecz działaniem z premedytacją. Przez wiele osób to właśnie ten tytuł uważany jest za najlepszy w dorobku autorki , a sami rozumiecie - nie chciałam sie na wstępie zniechęcać. I się nie zniechęciłam.
Hercule Poirot, niewielki Belg, który trudni się w rozwiązywaniu trudnych, pozornie nierozwiązywalnych zagadek, potrzebuje odrobiny wytchnienia od pracy, ale kłopoty wyraźnie znajdują go same. Kiedy po rozwiązaniu kolejnej sprawy wraca do Europy Orient Expressem, pociąg którym podróżuje grzęźnie w zaspie śniegu. A w trakcie postoju dochodzi do morderstwa jednego z pasażerów, Wszystko wskazuje na to, że morderca wciąż znajduje się w pociągu. Co więcej, prawdopodobnie jest nim jeden ze współpasażerów detektywa. Poirot po raz kolejny staje przed koniecznością rozwiązania kryminalnej zagadki. Każdy ma swoje tajemnice a co za tym idzie - nie ma osób poza kręgiem podejrzanych.
Porzucanie seriali tylko z pozoru wydaje się czymś łatwym. . Bo chociaż nikt nie stoi nad nami z batem wymuszając oglądanie kolejnego odcinka, ciężko jest pożegnać się ze znanymi bohaterami i przyznać - nawet samemu przed sobą - że dana historia nie sprawia już tyle samo frajdy co kiedyś. Niektóre produkcje ogląda się z przyzwyczajenia, inne z sympatii do jednego, konkretnego bohatera ( Tak! Patrzę teraz na Ciebie Ianie Somerhalderze), a jeszcze kolejne z przekonania, że poziom na pewno jeszcze się podniesie , a nawet jeśli nie to przynajmniej wkrótce doczekamy się rychłego zakończenia (ekhem, ekhem, ekhem... Pretty Little Liars...ekhem, ekhem, ekhem).
Minęło dużo czasu odkąd sięgałam po powieści przeznaczone dla młodzieży czyli tzw. Young Adult, zwłaszcza jeśli były to tytuły z gatunku contemporary, które w głównej mierze skupiały się na historii miłosnej między głównymi bohaterami. "7 razy dziś" wydawało się jednak odbiegać od tego schematu a i nazwisko autorki przyciągnęło mnie do siebie jak magnez. Mimo że nie pozbyłam się swojego sceptycznego stanowiska całkowicie, postanowiłam jednak zaryzykować lekturę (o ironio! będąc niemal zupełnie przekonana że mi się nie spodoba!) I przepadłam.
Samantha jest całkowicie zwyczajną nastolatką - anie szczególnie ładną, ani zbyt inteligentną - która miała szczęście w życiu. Znalazła się w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie i dzięki temu nie tylko zyskała cudowne przyjaciółki ale również popularność. 12 luty miał być kolejnym normalnym dniem jej teraz-już-niemal-doskonałego życia (no, może nie takim całkiem normalnym jeśli wziąć pod uwagę wieczór), ale coś poszło nie tak. Samochód.Alkohol. Światło. Krzyki. I koniec wszystkiego. Sam umiera. A raczej prawie umiera bo budzi się znowu w swoim łóżku. Znowu jest piątek 12 lutego - dzień Kupidyna. Ale tym razem wszystko może potoczyć się inaczej.
Po cudownym miesiącu jakim był luty, marzec nie zapowiada się aż tak wspaniale. I wyjątkowo nie chodzi nawet o same studia. Owszem, konieczność wstawania i skupienia uwagi na zajęciach nie jest może tym co wprowadza mnie w stan euforii, ale mój plan nie jest aż tak zły jak się obawiałam. Wraz z rozpoczęciem marca popadłam w ogromną niemoc czytelniczą - nie dlatego że nie mam czasu, albo że natrafiam na same złe pozycje. Po prostu nie potrafię się skupić na lekturze (w głównej mierze przez nieznośne migreny spowodowane pewnie ciągłą zmianą pogody). Miejmy jednak nadzieje, że problem się jakoś rozwiążę. Póki co zapraszam Was na przegląd marcowych zapowiedzi.
Chociaż jedyną powieścią, którą muszę mieć "już natychmiast" jest "Eleonora&Park", ze zdziwieniem odkryłam kilka innych obiecujących tytułów (skuszona głównie serią wydawniczą tudzież nazwiskiem autora). także marzec wciąż nie pozwala nam na zrobienie większych oszczędności. A które tytuły zwróciły Waszą uwagę?