Powrót do Daringham Hall, Kathryn Taylor


Kiedy byłam młodsza, jeszcze przed założeniem Złodziejki Książek co już powinno Wam sporo powiedzieć, często sięgałam po wszelakiego rodzaju romanse. Nora Roberts, Diana Palmer, Amanda Quick - czytałam wszystko to co mamutek. Potem mi przeszło. Nadal uwielbiałam, gdy wątek romantyczny stanowił ważny element fabuły, ale potrzebowałam jednak czegoś więcej. Jeśli sięgałam po jakiś typowy romans, była to pozycja New Adult i dlatego kupując trylogię Daringham Hall myślałam głównie o mamutka.  A jednak, jako przerywnik między thrillerami/kryminałami, „Powrót do Daringham Hall” sprawdził się doskonale. 

Benedict, młody, odnoszący sukcesy biznesmen z Nowego Jorku, przyjeżdża do Anglii Wschodniej w poszukiwaniu zemsty. Chce stanąć twarzą w twarz z ludźmi, którzy skrzywdzili jego matkę i upomnieć się o swoje prawa do Daringham Hall. W trakcie burzy zostaje jednak pobity a następnie, mylnie uznany za złodzieja, zaatakowany w głowę przez miejscową panią weterynarz. Kiedy mężczyzna odzyskuje przytomność nie pamięta kim jest ani po co zjawił się w okolicy. A Kate, czując wyrzuty sumienia, ale i dziwny pociąg do Bena, przyjmuje go pod swój dach. Wbrew logice, oboje zaczynają się do siebie zbliżać. 

Doskonale zdaję sobie sprawę z przewidywalności „Powrotu do Daringham Hall”. Już rozpoczynając lekturę miałam w głowie scenariusz jakim może potoczyć się ów historia i w gruncie rzeczy doprawdy w niewielu punktach się pomyliłam. Kathryn Taylor ma tendencje do tego by sugerować czytelnikowi potencjalny rozwój fabuły między wierszami i wykorzystuje sporo wygodnych dla siebie rozwiązań, które niekoniecznie wypadają wiarygodnie w przekonaniu czytelnika - nie spoilując, chodzi mi choćby o sytuację z balu w Daringham Hall. 

Dostrzegam więc co w „Powrocie do Daringham Hall” może się nie podobać i w jakiś stopniu rozumiem niskie oceny czytelników na portalu Goodreads. Takich powieści jest sporo i nie będę Was przekonywać, że jest inaczej. Ale i tak, pomimo tej przewidywalności i przerysowanych scen romantycznych, Kathryn Taylor zafundowała mi kilka godzin przyjemnej, angażującej lektury z gatunku guilty pleasure pt: „Wiem, że nie jest dobrze, ale, o mamo!, jak przyjemnie się to czyta!”  Owszem, duża w tym zasługa lekkiego, prostego języka, ale nie tylko. 

Jest coś niesamowicie pociągająco w tym by podglądnąć życie ludzi z tzw. “wyższych sfer” - posiadających nie tylko majątek, ale i tytuł. A Kathryn Taylor doskonale zdaje sobie z tego sprawę i czerpie z tego garściami. Niemiecka autorka prezentuje nam mnóstwo oderwanych od naszej rzeczywistości dramatów - mezalians z przeszłości, tajemnicze dziecko, walka o tytuł - skandal goni skandal. Cieszę się też, że, pomimo zapowiedziom z okładki, historia ta nie została przepełniona erotyką. 

„Powrót do Daringham Hall” to taka przyjemna lektura guilty pleasure. Raczej przewidywalna, lekka historia, która nie wnosi nic do życia czytelnika, ale zapewnia mu chwilę rozrywki. I takie tytuły też są potrzebne! Zwłaszcza gdy zazwyczaj sięga się jednak po nieco odmienną literaturę. I dlatego cieszę się, że w zapasie - na czarną godzinę! - czekają na mnie pozostałe tomy. 

„Powrót do Daringham Hall” Kathryn Taylor; wydawnictwo Otwarte; Kraków 2015 ★★★

0 comments