Lissy, Luca D’Andrea


Prawdopodobieństwo, że nie słyszeliście do tej pory o powieści włoskiego pisarza Luki D’Andrea - „Lissy” jest znikome. Po tym jak wydawnictwo W. A. B. ogłosiło rekrutacje na stanowisko testera kryminałów, powyższy tytuł wielokrotnie przewijał się na wszelkiego rodzaju portalach internetowych, nie tylko związanych z książkami (łącznie ze stroną mojego instytutu). Przyznaję też, że to właśnie ów ogłoszenie przyciągnęło mnie do powieści „Lissy”. A jeśli miałabym po lekturze wysunąć tylko jedno spostrzeżenie, powiedziałabym że wybór wydawnictwa W. A. B. nieco mnie dziwi - skoro recenzowanie powieści Luki D’Andrea miało być pierwszą próbą dla testera kryminałów, spodziewałam się nieco bardziej tradycyjnego przedstawiciela gatunku.

Marlene decyduje się na bardzo ryzykowny krok - chce zacząć wszystko na nowo, ale żeby dać sobie samej drugą szansę, okrada swojego małżonka i ucieka. Podczas podróży dochodzi jednak do wypadku i kobieta trafia do domu Simona Kellera - tajemniczego mężczyzny mieszkającego wysoko w górach, jedynie w towarzystwie świń. Podczas gdy między tą dwójką rodzi się pewna nić porozumienia, mąż Marlene - Herę Wegener rozpoczyna poszukiwania. W sprawę zaangażowana jest potężna organizacja a tropem kobiety rusza słynący ze swej skuteczności bezimienny „zaufany człowiek”.

Lektura „Lissy” pozostawiła mnie z pewnym poczuciem dezorientacji. Chociaż pozornie fabuła powieści wydaje się stosunkowo prosta, wraz z kolejnymi rozdziałami autor przedstawia czytelnikom następne wątki - zupełnie jakby cierpiał na nadmiar pomysłów, ale mimo wszystko postanowił je wszystkie wykorzystać w jednej historii. Pojawia się spore grono postaci, a z każdą z nich wiąże się jakaś rozbudowana opowieść z przeszłości - mniej lub bardziej istotna z perspektywy całości. Trudno się przez to wyzbyć pewnego wrażenia chaosu - czytelnik traci orientację, który z wątków stanowi główną oś fabularną, a kolejno także i zainteresowanie lekturą.

Nie da się ukryć, że „Lissy” stanowi jedną z najbardziej osobliwych historii jakie było mi dane poznać. W pewnym punkcie fabuła obiera dosyć oryginalny, ale przy tym nieco absurdalny kierunek - nie chcę Wam zdradzać żadnych szczegółów, pomimo tego, że wydawca ujawnia trochę informacji w opisie, żeby nie zaspoilować nikomu lektury. „Lissy” balansuje na granicy rzeczywistości i klimatu rodem z horrorów. A to w jaki sposób odbierzecie tytułowy wątek, prawdopodobnie zaważy na to w jaki sposób ocenicie całą lekturę. Nie ukrywam, że sama byłam raczej rozczarowana kierunkiem jaki obrał Luca D’Andrea, ale są to bardzo subiektywne odczucia. Jeśli thrillery z paranormalnym twistem wpasowują się w Wasz gust czytelniczy, prawdopodobnie bardziej docenicie „Lissy”.

Chociaż twórczość Luki D’Andrea zdecydowanie nie sprostała moim oczekiwaniom są pewne elementy powieści, które jestem w stanie docenić. „Lissy” posiada niesamowicie wyrazisty klimat - ciężki, owiany aurą tajemniczości i mroku, a także budzący niepokój a nawet grozę. Sam autor wykorzystuje też w pełni potencjał tkwiący w miejscu akcji - położnej na odludziu, wysoko w górach chatki - czyniąc z niego niemal równorzędnego bohatera. Warto też podkreślić, że niniejszy klimat zostaje utrzymany do ostatniego zdania.

Towarzyszy mi jakieś nieprzyjemne wrażenie, że można było z tej historii wyciągnąć więcej - gdyby ograniczyć liczbę wątków na rzecz opisów i podkreślić jakoś klimat powojennego okresu. Równocześnie jednak z tego co zdążyłam zauważyć „Lissy” ma swoich wielbicieli - kto wie, może wśród nich znajdzie się także ktoś z Was.

Lissy, Luca D’Andrea; tłum. Andrzej Szewczyk; wydawnictwo W.A.B.; Warszawa 2018 ★★☆☆☆

0 comments

Każdy Wasz komentarz witam z uśmiechem na ustach. Wszystkie niezmiennie stanowią dla mnie zresztą niewyczerpane źródło motywacji. Będę więc wdzięczna za każdy, nawet najmniejszy pozostawiony przez Was ślad i, w miarę możliwości, postaram się na niego odpowiedzieć.
Kala