Siostra Księżyca, Lucinda Riley


Cenię sobie powieści Lucindy Riley, zwłaszcza te wchodzące w skład cyklu o siedmiu siostrach, z wielu powodów. Lektura wykreowanych przez autorkę historii sprawia mi ogromną przyjemność - obserwowanie w jaki sposób łączy wątki z przeszłości z teraźniejszością, dowiadywanie się o istnieniu zależności pomiędzy kreacją kolejnych sióstr a ich mitologicznymi „odpowiednikami”, znajdowanie wskazówek odnośnie wątku, który powraca przez wszystkie tomy (tajemnicza śmierć Pa Salta i nieodnalezienia siódma siostra) czy wreszcie poznawanie kolejnych zakątków świata. I dlatego zawsze cieszy mnie informacja o premierze nowego tomu. „Siostra Księżyca” pod pewnymi względami stanowi dla mnie jednak rozczarowanie - to znaczy, mam jej nieco więcej do zarzucenia niż w odniesieniu do dwóch poprzedzających ją tomów. 

Tiggy zawsze była najbardziej uduchowioną z sióstr - niezwykle empatyczną i obdarzoną silną intuicją, do tego stopnia, że nierzadko była zdolna przewidzieć pewne wydarzenia. Być może dlatego tak trudno jest jej się pogodzić ze śmiercią ojca - bo nie poczuła nic co wskazywałoby na jego odejście. Wśród dzikiej, szkockiej przyrody, Tiggy stara się na nowo uporządkować życie i zrozumieć swoje korzenie. Dzięki staremu, samotnemu Cyganowi, któremu przed laty przepowiedziano, że sprowadzi Tiggy do domu, kobieta poznaje losy swoich przodków - słynnej cygańskiej społeczności z Sacromonte i powiązania z La Candelą - największą tancerką flamenco swoich czasów. 

Historia Tiggy jest o tyle ciekawa, że do tej pory kobieta stanowiła raczej zagadkową postać. Pomimo tego, że „Siostra Księżyca” to już piąty tom cyklu, jako czytelnicy posiadaliśmy znikome informacje na jej temat. Lucinda Riley miała więc ogromne „pole do popisu” jeśli chodzi o kreacje postaci i wypełnienie jej historii. Czy wykorzystuje ów potencjał w pełni? Trudno powiedzieć. Mam wrażenie, że z perspektywy czytelnika, ciekawsze są nieco bardziej barwne postacie - niejednoznaczne i mniej wyidealizowane jak choćby CeCe czy babka Tiggy - La Candela. Ale z drugiej strony rozumiem, dlaczego Lucinda Riley zdecydowała się w taki sposób ukształtować swoją bohaterkę. A sporo kwestii i tak świadczy na korzyść „Siostry Księżyca”. 

Piąty tom cyklu coraz wyraźniej splata ze sobą wątki z poprzednich części w całość - wracają postacie przedstawione w innych historiach - te, które zaledwie wspomniano między wierszami, ale i starsze siostry Tiggy. Lucinda Riley buduje też napięcie wokół sprawy śmierci Pa Salta. I chociaż wciąż jest to historia możliwa do lektury bez znajomości poprzednich tomów, coraz wyraźniej widać, że poznawanie losów kolejnych bohaterów w sposób chronologiczny wiąże się z dodatkowymi atutami. Ale niezaprzeczalnym atutem „Siostry Księżyca” pozostaje wątek przeszłości Tiggy. Autorce udaje się oddać klimat gorącej Hiszpanii i związanej z tym krajem kultury (szczególnie rozbudowany zostaje wątek flamenco); realia Hiszpanii ogarniętej wojną domową; czy losy hiszpańskich Romów. 

Skąd zatem rozczarowanie, spytacie. Zupełnie nie rozumiem dlaczego scena zamykająca czwarty tom, pojawia się w „Siostrze Księżyca” tak późno (po przeszło 200 stronach). Świadomość tego, że wkrótce rozegra się niniejsza scena, niemal całkowicie pozbawia ją dramatyzmu. A irytację pogłębia tylko brak konsekwencji w terminologii - z powyższym wydarzeniem związany jest wątek niezwykłego zwierzęcia, które tłumacz (nie wiem jak sprawa ma się w oryginale) naprzemiennie nazywa pegazem, jeleniem i, tu zaskoczenie, bykiem. Niestety, „Siostra Księżyca” powiela na dodatek pomysł z poprzedniej powieści autorki, choć spoza cyklu - „Drzewa Anioła” (pogoń za karierą, nawet kosztem rodziny). Rozumiem, że przy tak bogatej ofercie wydawniczej, trudno o całkowitą oryginalność, ale twórca nie powinien powielać chociaż własnych rozwiązań fabularnych. 

Mam takie przeświadczenie, że Lucindę Riley stać na nieco więcej. Cieszy mnie to, że kolejne tomy nie są kalką poprzedniczek i że autorka stara się przedstawić coś nowego (z różnym skutkiem). Odświeżające jest zepchnięcie wątku romantycznego na dalszy plan, ale z drugiej strony traci on na wiarygodności - istnieje za mało scen pomiędzy bohaterami by zaangażować się w ów wątek i uwierzyć w niniejsze uczucie. I chociaż „wątek z przeszłości” jest jednym z ciekawszych w serii i doceniam nawiązania do poprzednich tomów, „Siostra Księżyca” tylko częściowo sprostała moim oczekiwaniom. 

„Siostra Księżyca” Lucinda Riley; tłum. Anna Esden-Tempska; wydawnictwo Albatros; Warszawa 2019 ★★★☆☆

A za możliwość lektury jak zawsze dziękuję niezawodnemu wydawnictwu Albatros

0 comments

Każdy Wasz komentarz witam z uśmiechem na ustach. Wszystkie niezmiennie stanowią dla mnie zresztą niewyczerpane źródło motywacji. Będę więc wdzięczna za każdy, nawet najmniejszy pozostawiony przez Was ślad i, w miarę możliwości, postaram się na niego odpowiedzieć.
Kala