Serie skończone w 2020 | Hrabstwo Grant; Duchy rebelii; Stulecie Winnych; (Nie)zdobyta; Zapach Mazur


2020 nie był rokiem, w którym udało mi się zakończyć porażającą liczbę serii książkowych, ale chyba nikt nie jest tym faktem szczególnie zaskoczony, a już na pewno nie ja sama. Niejednokrotnie wspominałam Wam o mojej przykrej tendencji pogoni za coraz to nowszymi tytułami - rozpoczynaniem kolejnych serii, aby zobaczyć o czym rozmawiają inni czytelnicy i porzucaniu ich po jednym, albo dwóch tomach, a w ubiegłym roku zdecydowanie pozwalałam jej dojść do głosu. Jeżeli czytaliście post „2020 w książkach | podsumowanie i statystyki", w którym zalałam Was moją miłością do wszelakiego rodzaju wykresów (a jeżeli jeszcze go nie widzieliście, a podzielacie moje uczucia, zapraszam Was TUTAJ), wiecie że czytałam przede wszystkim historie zamknięte w jednym tomie, a nawet jeśli sięgałam po jakieś serie, zazwyczaj były to pierwsze tomy, albo kontynuacje. Nie oznacza to jednak, że zapoznałam się z ani jednym finałem, a w dzisiejszym poście chciałabym właśnie opowiedzieć Wam w kilku słowach o tych historiach, które znam już teraz w całości.

SERIE SKOŃCZONE W 2020 ROKU

Hrabstwo Grant, Karin Slaughter

Zaślepienie; Płytkie nacięcie; Zimny strach; Fatum; Niewierny; Przywilej skóry

Czytam dużo kryminałów, także tych, które stanowią część jakiejś serii, ale zawsze z pewną obawą wspominam o tym, że przeczytałam jakąś w całości, bo autorzy mają dziwną tendencje do wracania do swoich bohaterów nawet po dłuższej przerwie i kontynuowania ich losów (a już pan Remigiusz Mróz jest tego najlepszym przykładem). Ale w tym konkretnym przypadku jestem absolutnie przekonana o tym, że Karin Slaughter napisała ostatnie słowa jeśli chodzi o „Hrabstwo Grant" (choć nie do końca porzuciła wykreowane przez siebie postacie). Sześciotomowa seria kryminalna przybliża nam losy mieszkańców fikcyjnego miasteczka Heartsdale w hrabstwie Grant, stanie Georgia. Każdy tom, jak w wielu innych seriach z tego gatunku, przybliża czytelnikom inną sprawę kryminalną, ale całość łączą postacie głównych bohaterów - miejscowej lekarki i patologa Sary Linton; jej byłego męża i szefa policji Jeffreya Tollivera; a także jedynej pani detektyw w lokalnym komisariacie Leny Adams. I tak, wiem o tym, że seria wzbudza raczej sprzeczne uczucia wśród miłośników kryminałów, ale osobiście jestem jej ogromną wielbicielką i nigdy się z tym szczególnie nie ukrywałam - wspominałam o niej niejednokrotnie w kontekście ulubionych powieści, które czytałam w danym okresie.

Intryga kryminalna w poszczególnych tomach nie jest najmocniejszym atutem serii, o czym wspominałam choćby przy okazji recenzowania „Zaślepienia". Karin Slaughter tak prowadzi swoje historie, że uważny czytelnik może domyślić się zakończenia czy rozwiązania poszczególnych tajemnic. Nie wspominając o tym, że pojawiają się momenty, w których wątek śledztwa zostaje zepchnięty nieco na dalszy plan, a sama autorka skupia się raczej na przedstawieniu innych aspektów fabuły. Rozumiem, że nie każdy czytelnik będzie usatysfakcjonowany takimi wyborami, ale dla mnie siła tej serii tkwi w czymś innym - jej bohaterach i łączących ich relacjach. Karin Slaughter przykłada dużą wagę do kreacji wielowymiarowych, wyrazistych postaci. Stara się przedstawić sposób w jaki poszczególne zbrodnie wpływają na psychikę ofiar czy innych osób zamieszanych w śledztwo. A jeśli czytacie całą serię w kolejności chronologicznej (co osobiście bym polecała), możecie zaobserwować subtelne zmiany w skomplikowanych relacjach pomiędzy bohaterami.

Hrabstwo Grant" posiada wszystkie te elementy, których osobiście poszukuję sięgając po kryminały czyli przede wszystkim ciekawe sylwetki bohaterów i umiejętnie nakreśloną atmosferę. I jeśli w tym aspekcie macie do mnie zbliżony gust czytelniczy, nie powinniście się czuć rozczarowani. Ostrzegam jednak, że jak we wszystkich książkach autorki, tak i tu pojawiają się dosyć szczegółowe i drastyczne opisy zbrodni, a Karin Slaughter niejednokrotnie sięga po tematy trudne, a niekiedy wręcz kontrowersyjne. Co do zakończenia całego cyklu, dla osoby, która emocjonalnie zaangażowała się w życie bohaterów jest wstrząsające i bolesne, ale choć byłam wściekła na autorkę po zamknięciu ostatniego tomu, szanuję ją za takie, a nie inne wybory. I w tym konkretnym wypadku, cieszę się, że zdecydowała się pociągnąć całą opowieść dalej, choć już w innym cyklu. Bardzo proszę jakieś polskie wydawnictwo o wznowienie całej serii żebym mogła o nią wzbogacić swoją domową biblioteczkę i jeszcze do niej wracać. 

★★★★½

Buntowniczka z pustyni, Alwyn Hamilton

Buntowniczka z pustyni: Zdrajca tronu; Duchy rebelii

Ewidentnie, w którymś momencie 2020 roku starałam się zmotywować do zakończenia dawno rozpoczętych serii - dwa pierwsze tomy trylogii przeczytałam bowiem już jakiś czas temu, dokładnie w 2017 (!) i mam wrażenie, że wpłynęło to w znacznym stopniu na moje wrażenia z lektury. Chociaż pamiętałam klimat całej historii i najważniejsze punkty fabuły, sporo wątków czy też bohaterów drugoplanowych zatarło się w mojej pamięci. Czy powinnam odświeżyć sobie lekturę zanim poznałam zakończenie? Prawdopodobnie tak, ale nie oszukujmy się - wtedy zdecydowanie trudniej byłoby mi znaleźć motywacje do tego by sięgnąć po tą historię. Ale po kolei. Opowieść, którą snuje Alwyn Hamilton doskonale wpasowuje się w trend, który kilka lat temu mogliśmy zaobserwować wśród fantastycznych powieści młodzieżowych - mamy tu duszny klimat arabskich pustyń, grupę młodych buntowników dążących do obalenia rządów sułtana-tyrana i postacie rodem z „Baśni tysiąca i jednej nocy". Nie ukrywam, że autorka powiela motywy z innych powieści młodzieżowych i nie udaje jej się uniknąć także kilku klisz fabularnych. Ale w jakimś stopniu się tego spodziewałam i nie wpłynęło to znacząco na moje ogólne wrażenia z lektury.

Mamy zatem główną bohaterkę, która w pewnym momencie swojego życia odkrywa, że wcale nie jest tak zwyczajna jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka; mamy wspomnianą już grupkę bohaterów, która jednoczy siły by pokonać głównego antagonistę; i mamy coś na kształt trójkąta miłosnego, przy czym raczej od początku czytelnik zdaje sobie sprawę z tego, że jedna postać jest skazana na przegraną. Wszystkie te wątki znamy już z innych książek młodzieżowych, ale Alwyn Hamilton ogrywa je w ciekawy sposób. Po pierwsze, w kreacji głównej bohaterki, zwłaszcza na początku całej trylogii, jest pewna świeżość - jej egoizm i buńczuczność są czymś, z czym raczej nie często spotykamy się w odniesieniu nadmiernie wyidealizowanych postaci pierwszoplanowych. No i mamy klimat! 

Arabskie pustynie, dżiny, magia, sułtan i jego harem, a wszystko to doprawione elementami rodem z westernu. Alwyn Hamilton nie wykorzystała tych motywów jako pierwsza w fantastyce młodzieżowej, ale kiedy czytałam ów trylogie był to dla mnie jakiś powiew świeżości. Zwłaszcza, że autorka dobrze radzi sobie ze stopniowym budowaniem świata i rządzącymi nim prawami (bo dawkuje nam informacje i cały czas poszerza naszą wiedzę) i w ciekawy sposób łączy właściwą fabułę z baśniowymi opowieściami, które nadają całości charakteru. I udaje jej się to do samego finału. Gdybym mogła, prawdopodobnie wycięłaby z zakończenia pewien wątek (SPOILERewidentnienielubięgdyautorkauśmiercajakieśpostacieapotemprzywracajedożyciatrzebasięzdecydowaćSPOILER), ale i tak oceniam całość na duży plus. Dlatego jeśli przepadacie za takimi klimatami i nie przeszkadzają Wam pewne schematy typowe dla powieści młodzieżowych, mogę Wam polecić lekturę. Ale zróbcie sobie tą przyjemność i nie zwlekajcie zbyt długo z lekturą kolejnych tomów.

★★★★☆

Stulecie Winnych, Ałbena Grabowska

Ci, którzy przeżyli; Ci, którzy walczyli; Ci, którzy wierzyli

Nie wiem czy już wspominałam o tym tutaj, na blogu, ale było to moje drugie podejście do lektury „Stulecia Winnych”. Pierwszą próbę zaliczyłam dobrych pięć lat temu, kiedy to przeczytałam pierwszy tom opowieści o rodzinie Winnych, ale coś jednak wówczas  nie zaskoczyło między mną, a tą historią - o ile dobrze pamiętam, nie przekonał mnie sposób w jaki pani Ałbena Grabowska snuje całą opowieść. Z poprzednich postów, w których opowiadam co nieco o swoich czytelniczych ulubieńcach 2020 roku możecie jednak chyba wywnioskować, że tym razem moje odczucia były zgoła odmienne. „Stulecie Winnych” to saga rodzinna osadzona na tle polskiej historii XX wieku - śledzimy losy kolejnych członków rodziny Winnych od roku 1914, a więc wybuchu I wojny światowej, poprzez II wojnę światową, strajki i stan wojenny, aż do wydarzeń współczesnych. 

Ałbena Grabowska opisuje koleje codziennego życia swoich bohaterów na tle ważnych wydarzeń historycznych. Sporo tu wątków związanych z walką, bohaterstwem i ludzkimi dramatami, ale też takich bardziej kameralnych historii - scen życia codziennego, opowieści o namiętnościach, zdradach czy miłości. Autorka powołuje do życia ogrom bohaterów i często opowiada o ich losach nie w sposób bezpośredni - z detalami przedstawiając poszczególne wydarzenia - ale niejako za pośrednictwem anegdot. I rozumiem, że taka narracja nie przypadnie do gustu każdemu czytelnikowi (zwłaszcza, że raczej nie jesteśmy do niej przyzwyczajeni), ale do pewnego momentu doskonale się ona sprawdza. To właśnie ona umożliwia autorce przybliżenie losów wszystkich bohaterów i czyni historię rodziny Winnych na swój sposób wyjątkową. 

Nie ukrywam, że pomimo mojego uwielbienia dla tej historii, nie uważam wszystkich wątków za równie interesujące. Co więcej, w moim odczuciu trzeci tom prezentuje nieco niższy poziom od pozostałych. Mnogość wątków w finalnej części sagi powoduje pewien chaos - Ałbena Grabowska stara się zamknąć historie wszystkich bohaterów i w pewnym momencie czytelnik czuje się nieco przytłoczony nawałem informacji. Wydaję się jednak w tej opinii odosobniona, więc możliwe że jeżeli zdecydujecie się na lekturę, będziecie zachwyceni finałem. A! osoby, które znają losy Winnych tylko z serialu i obawiają się uczucia wtórności podczas czytania uspokajam, że oba te utwory kultury dosyć znacząco się od siebie różnią - owszem, jest sporo podobieństw, ale scenarzyści pominęli pewne wątki/postacie, a niektóre poprowadzili w zupełnie odmienny sposób. Warto poznać je w „obu wersjach”. 

★★★★☆

(Nie)zdobyta, Melissa Darwood

(Nie)zdobyta. Tom 1; (Nie)zdobyta. Tom 2 

Przyznaję szczerze, że zastanawiałam się czy wspominać o „(Nie)zdobytej" jako o serii, którą udało mi się skończyć w 2020 roku - w krótkiej opinii, którą zamieściłam swego czasu na swoim profilu na Goodreads przyznałam, że nie do końca rozumiem decyzji o sztucznym podziale tej historii na dwa tomy i że w moim odczuciu zamknięcie jej w jednej powieści tylko wyszłoby tej opowieści na dobre. Skoro jednak sama autorka dokonała takiego, a nie innego wyboru, nie będę się już z tym spierać. „(Nie)zdobyta" to opowieść, w którym autorka przybliża nam historię Julii i Jeremiego - ambitnej dziennikarki i tajemniczego outsidera zakochanego w górach, którzy, pomimo obopólnych wątpliwości, mają wziąć udział w wyprawie organizowanej przez JJ, a następnie opisać ją w książce.

Przyznaję, że jest to całkiem przyjemna opowieść, przepełniona humorem i pewną dawką erotyzmu, a że akurat właśnie takiej historii poszukiwałam, kiedy sięgałam po pierwszy tom, byłam względnie zadowolona z lektury. Owszem, ze względu na zarys fabuły spodziewałam się, że całość będzie miała nieco bardziej górski klimat i byłam nieco zaskoczona tym, że autorka pozostawiła czytelnikom nieco za dużo wskazówek odnośnie „wielkiej tajemnicy” Jeremiego. Ale byłam w stanie docenić to, że Melissa Darwood poradziła sobie z tym by oddać na papierze chemię między bohaterami i utrzymać moje zainteresowanie (co było tym trudniejsze, że poza wątkiem romantycznym, niewiele się tu dzieje). Niestety, lektura drugiego tomu sprawiła, że cała historia nieco straciła w moich oczach.

Być może jest to spowodowane tym, że kiedy sięgnęłam w końcu po kontynuacje moje wewnętrzne zapotrzebowanie na romanse znajdowało się już na znacznie niższym poziomie i miałam trochę mniejszą tolerancję na pewne elementy fabuły. Nie jestem obeznana z tematyką górską, ale nawet taki laik jak ja dostrzega pewne absurdy wykorzystanych rozwiązań fabularnych. Pojawia się tu także znacznie więcej scen erotycznych (co w pewnym momencie zaczęło być dla mnie już nieco męczące - lubię sięgać po historie romantyczne, ale niekoniecznie erotyki). A dodatkowo, co irytowało mnie chyba najbardziej, sporo tu konfliktów wynikających z tego, że bohaterowie ze sobą zwyczajnie nie rozmawiają. Gdyby sytuacja prezentowała się na odwrót i to drugi tom spodobał mi się bardziej, pewnie oceniłbym całość nieco lepiej, a tak koniec końców zostało ze mną pewne uczucie rozczarowania. Ale! podoba mi się lekkość z jaką Melissa Darwood opowiada swoje historie i jej dowcipne pióro i prawdopodobnie sięgnę po inne książki jej autorstwa.

★★½☆☆

Zapach Mazur, Małgorzata Manelska

Zapach Mazur; Barwy Mazur

Zestawienie serii książkowych, które skończyłam w 2020 roku zamyka kolejna dylogia. Mam wrażenie, że nie jest to historia, która cieszy się dużą popularnością w środowisku książkowej blogosfery i pewnie sama nie zwróciłabym na nią uwagi, gdyby nie została mi personalnie polecona przez jedną z moich ulubionych czytelniczek. Pani Manelska opowiada swoją historię dwutorowo przybliżając losy młodej rozwódki, która podejmuje spontaniczną decyzję o tym by zaopiekować się nieznaną krewną na Mazurach oraz przedstawiając dzieciństwo i młodość wspomnianej krewnej - Gertrudy podczas II wojny światowej na terenach ówczesnych Prus Wschodnich. Na polskim rynku wydawniczym pojawia się sporo pozycji tego rodzaju, ale doświadczenie pokazuje, że nasi autorzy często dobrze radzą sobie z tym tematem. Ale mam wrażenie, że pani Manelska nie do końca sobie z nim poradziła.

Tak jak już wspominałam, „Zapach Mazur” miał być powieścią, która przeplata dwie opowieści - osadzoną na tle II wojny światowej i rozgrywającej się współcześnie. Ten pierwszy wątek przewija się tymczasem bardzo rzadko i, niestety, wydaje się wprowadzony niejako na siłę - niby za każdym razem jest to opowieść snuta przez starszą kobietę, ale czasami zostaje wrzucona w środek innej sceny. W drugim tomie Małgorzata Manelska co prawda nieco lepiej poradziła sobie z rozplanowaniem fabuły (oba wątki przeplatają się za sobą w bardziej naturalny sposób), ale pozostaje poczucie niewykorzystanego potencjału. A szkoda, bo historia Gertrudy zapowiadała się nader obiecująco - autorka starała się pokazać swoim czytelnikom nieco odmienne oblicze niemieckiej rodziny podczas wojny. Niestety, wątek osadzony w teraźniejszości  nie rekompensuje ów mankamentu. Mam wrażenie, że nie proponuje nic nowego i oryginalnego - sam klimat Mazur stanowi może miłe przypomnienie wakacji, ale to tyle.

Nie chciałabym Was pozostawić ze złym wrażeniem - nie uważam, że dylogia pani Manelskiej nie zasługuje na lekturę i że jest to historia zła. Co więcej, poleciłam ją już kilku czytelniczkom i wszystkie wydawały się zachwycone. Kiedy sięgam po powieści, które tak jak i ta seria, rozgrywają się na dwóch płaszczyznach czasowych, zazwyczaj wątki osadzone na tle II wojny światowej są dla mnie dużo bardziej interesujące i chyba dlatego rozwiązanie, które zastosowała pani Manelska tak mnie rozczarowało. Dla mnie jest to po prostu historia przeciętna, ale nie zniechęcam Was do lektury. 

★★½☆☆

***

I to już wszystkie serie, jakie udało mi się skończyć w ubiegłym roku. Nieśmiało liczę na to, że w 2021 będzie ich więcej i że za kilka miesięcy wrócę do Was już z pierwszą częścią podsumowania swoich wrażeń, ale wiecie jak to z tym bywa. Czekam w komentarzach na Wasze opinie na temat powyższych serii i na jakieś polecenia! Chętnie sięgnęłabym po jakąś historie, która zachwyci mnie od pierwszego do ostatniego tomu!

0 comments

Każdy Wasz komentarz witam z uśmiechem na ustach. Wszystkie niezmiennie stanowią dla mnie zresztą niewyczerpane źródło motywacji. Będę więc wdzięczna za każdy, nawet najmniejszy pozostawiony przez Was ślad i, w miarę możliwości, postaram się na niego odpowiedzieć.
Kala