JP Delaney wywołał w zeszłym roku swoją powieścią - „Lokatorką” spore zamieszanie i to zarówno wśród wielbicieli gatunku, jak i osób które thrillery czytają sporadycznie. a choć sama nie podzielałam entuzjazmu większości książkoholików - - przeszkadzało mi zwłaszcza mocne oderwanie fabuły od rzeczywistości - byłam wystarczająco usatysfakcjonowana by dać autorowi jeszcze jedną szansę. Nie ukrywam, że zaintrygowały mnie sprzeczne opinie innych czytelników - „W żywe oczy” jednych zachwyca a innych odrzuca do tego stopnia, że decydują się na nieskończenie lektury. I jak to często bywa, jestem w stanie w pewnym zakresie każdą ze stron.
Claire marzy o wielkiej, aktorskiej karierze, ale brak zielonej karty sprawia, że zmuszona jest spełniać się zawodowo w inny sposób. Kobieta zarabia na życie jako tzw. testerka wierności dla firmy prawniczej - ma demaskować niewiernych małżonków i dostarczać dowodów ich zdrady. Patrick Fogler różni się jednak od typowych „klientów” Claire. Zresztą, samo zlecenie ma w sobie coś nieco tajemniczego i niepokojącego.Sprawa komplikuje się jeszcze bardziej, gdy w hotelowym pokoju znalezione zostają zwłoki żony Patricka. Claire musi wcielić się w jedną z najtrudniejszych ról w swoim życiu.
JP Delaney potrafi tworzyć fascynujące i niesamowicie wciągające historie. Podobnie jak „Lokatorka”, tak i „W żywe oczy” ma w sobie coś takiego, co sprawia, że czytelnik od pierwszych stron czuje się wessany w historie. Sam koncept fabularny i przybliżenie „zawodu” testerki wierności jest fascynujący, nawet jeśli dosyć mocno „nagina naszą rzeczywistość” - istnieje raczej znikome prawdopodobieństwo by w prawdziwym życiu, policja zawierzyła powodzenie śledztwa w rękach podrzędnej aktorki czy jakiegokolwiek cywila. JP Delaney porywa, zaskakuje i tworzy taką duszną, niepokojącą atmosferę m. in. przez nawiązania do poezji Baudelaire’a. Nie dziwi mnie to, że może w ten sposób kogoś zachwycać.
Problem polega jednak na tym, że autor na tym nie poprzestaje - coraz bardziej zapętla fabułę i czyni ją jeszcze bardziej absurdalną. To prawda, następuje pewien plot twist, którego nie przewidziałam, ale od tego punktu powieść niejako się rozsypuje. Fragment powieści tuż po tym zwrocie akcji różni się charakterem, klimatem, a nawet tempem. I część mnie zastanawia się czy jest to „sekcja”, w której autor wprowadził najwięcej zmian - nie wiem czy wiecie, ale „W żywe oczy” zostało pierwotnie wydane w innej formie; po sukcesie „Lokatorki” (jakiś 17 latach od wydania oryginału) JP Delaney napisał jednak historię na nowo, zmieniając pewne elementy w tym (podobno) zakończenie.
Mam mieszane uczucia odnośnie tej historii, bo dostrzegałam w niej ogromny potencjał, a i sam początek sporo obiecywał. Jeżeli chodzi o zakończenie, w moim odczuciu ma ono nieco zbyt filmowy, absurdalny charakter. Na dodatek nie do końca odpowiada mi to, że JP Delaney zbudował cały efekt zaskoczenia na figurze narratora, któremu nie możemy do końca ufać, bo tym samym powielił „narzędzie” użyte w „Lokatorce”. No i niestety nie rozumiem koncepcji przedstawienia niektórych dialogów w formie scenariusza filmowego/dramatu - jest to pewne nawiązanie do „wykształcenia” Claire i coś co wyróżnia „W żywe oczy” na tle innych thrillerów, ale zabrakło konsekwencji, albo wytłumaczenia dlaczego inne partie dialogowe mają tradycyjną formę.
To nie jest najgorszy thriller jaki czytałam i rozumiem, że może się on podobać; sama zresztą początkowo byłam zachwycona lekturą. Ale w moim odczuciu JP Delaney nie obronił po prostu swojego pomysłu do końca. Sprawdza się jako lektura na dwa, trzy wieczory i nie zniechęcam Was do zapoznania się z nim. Ale daleka jestem od opinii, że to najlepszy tytuł w swoim gatunku tego roku.
W żywe oczy, JP Delaney; tłum. Anna Gralak; wydawnictwo Otwarte; Kraków 2018 ★★★☆☆
A za możliwość lektury dziękuję wydawnictwu Otwarte
Claire marzy o wielkiej, aktorskiej karierze, ale brak zielonej karty sprawia, że zmuszona jest spełniać się zawodowo w inny sposób. Kobieta zarabia na życie jako tzw. testerka wierności dla firmy prawniczej - ma demaskować niewiernych małżonków i dostarczać dowodów ich zdrady. Patrick Fogler różni się jednak od typowych „klientów” Claire. Zresztą, samo zlecenie ma w sobie coś nieco tajemniczego i niepokojącego.Sprawa komplikuje się jeszcze bardziej, gdy w hotelowym pokoju znalezione zostają zwłoki żony Patricka. Claire musi wcielić się w jedną z najtrudniejszych ról w swoim życiu.
JP Delaney potrafi tworzyć fascynujące i niesamowicie wciągające historie. Podobnie jak „Lokatorka”, tak i „W żywe oczy” ma w sobie coś takiego, co sprawia, że czytelnik od pierwszych stron czuje się wessany w historie. Sam koncept fabularny i przybliżenie „zawodu” testerki wierności jest fascynujący, nawet jeśli dosyć mocno „nagina naszą rzeczywistość” - istnieje raczej znikome prawdopodobieństwo by w prawdziwym życiu, policja zawierzyła powodzenie śledztwa w rękach podrzędnej aktorki czy jakiegokolwiek cywila. JP Delaney porywa, zaskakuje i tworzy taką duszną, niepokojącą atmosferę m. in. przez nawiązania do poezji Baudelaire’a. Nie dziwi mnie to, że może w ten sposób kogoś zachwycać.
Problem polega jednak na tym, że autor na tym nie poprzestaje - coraz bardziej zapętla fabułę i czyni ją jeszcze bardziej absurdalną. To prawda, następuje pewien plot twist, którego nie przewidziałam, ale od tego punktu powieść niejako się rozsypuje. Fragment powieści tuż po tym zwrocie akcji różni się charakterem, klimatem, a nawet tempem. I część mnie zastanawia się czy jest to „sekcja”, w której autor wprowadził najwięcej zmian - nie wiem czy wiecie, ale „W żywe oczy” zostało pierwotnie wydane w innej formie; po sukcesie „Lokatorki” (jakiś 17 latach od wydania oryginału) JP Delaney napisał jednak historię na nowo, zmieniając pewne elementy w tym (podobno) zakończenie.
Mam mieszane uczucia odnośnie tej historii, bo dostrzegałam w niej ogromny potencjał, a i sam początek sporo obiecywał. Jeżeli chodzi o zakończenie, w moim odczuciu ma ono nieco zbyt filmowy, absurdalny charakter. Na dodatek nie do końca odpowiada mi to, że JP Delaney zbudował cały efekt zaskoczenia na figurze narratora, któremu nie możemy do końca ufać, bo tym samym powielił „narzędzie” użyte w „Lokatorce”. No i niestety nie rozumiem koncepcji przedstawienia niektórych dialogów w formie scenariusza filmowego/dramatu - jest to pewne nawiązanie do „wykształcenia” Claire i coś co wyróżnia „W żywe oczy” na tle innych thrillerów, ale zabrakło konsekwencji, albo wytłumaczenia dlaczego inne partie dialogowe mają tradycyjną formę.
To nie jest najgorszy thriller jaki czytałam i rozumiem, że może się on podobać; sama zresztą początkowo byłam zachwycona lekturą. Ale w moim odczuciu JP Delaney nie obronił po prostu swojego pomysłu do końca. Sprawdza się jako lektura na dwa, trzy wieczory i nie zniechęcam Was do zapoznania się z nim. Ale daleka jestem od opinii, że to najlepszy tytuł w swoim gatunku tego roku.
W żywe oczy, JP Delaney; tłum. Anna Gralak; wydawnictwo Otwarte; Kraków 2018 ★★★☆☆
A za możliwość lektury dziękuję wydawnictwu Otwarte
0 comments
Każdy Wasz komentarz witam z uśmiechem na ustach. Wszystkie niezmiennie stanowią dla mnie zresztą niewyczerpane źródło motywacji. Będę więc wdzięczna za każdy, nawet najmniejszy pozostawiony przez Was ślad i, w miarę możliwości, postaram się na niego odpowiedzieć.
Kala