Przegląd filmowy



Roman Holiday (pl. Rzymskie wakacje, 1953) - Nie oglądam czarno - białego kina. Mam takie tyły w nowszych tytułach, że rzadko kiedy wracam do tych sprzed lat. Dla Audrey Hepburn zrobiłam jednak wyjątek i nie żałuję. "Rzymskie wakacje" to komedia romantyczna sprzed lat, ale tak inna od tych które oglądamy teraz, że określenia jej tym gatunkiem wydaje się absurdalne. Audrey Hepburn i Gregory Peck przekazali widzom piękną historię. Ich gra aktorska jest lekka i niewymuszona, tak że nawet celowo przerysowane gesty wydają się naturalne. Widać, że współcześni scenarzyści inspirowali się tym obrazem, ale nie udało im się uzyskać tego samego rezultatu.   To naprawdę piękna i wyjątkowa historia, której zakończenie zaskakuje, bo wyrywa się ze schematu. Ja jestem oczarowana i doprawdy ogromnie żałuję, że teraz nie tworzy się już takich filmów! 10/10

Breakfast  at Tiffany's (pl. Śniadanie u Tiffany'ego, 1961) - Nie widziałam wcześniej klasyki z Audrey Hepburn w roli głównej i myślę, że dobrze zrobiłam czekając. Nie wiem czy wcześniej filmy z jej udziałem ujęły by mnie w podobny sposób. "Śniadanie u Tiffany'ego" to bowiem niespieszna fabuła, doskonałe postacie, które ujmują drobnymi gestami i pięknie pokazana historia rodzącego się uczucia. Jestem pod wrażeniem gry aktorskiej zwłaszcza tej Audrey Hepburn a końcowa scena w deszczu chyba na zawsze pozostanie już jako jedna z moich ulubionych. Powtórzę się, ale co tam - szkoda, że teraz nie robi się już takich filmów 10/10

Girl, interrupted (pl. Przerwana lekcja muzyki, 1999) - Nie czytałam książkowego pierwowzoru i nie wiem czy to zrobię. Sporo dobrego nasłuchałam się jednak na temat filmu na jego podstawie i teraz wiem, że nie były to słowa rzucane na wiatr. To mądry film. Film, który ukazuje spojrzenie na życie w zakładzie psychiatrycznym w tamtych czasach i który nie boi się ukazać prawdziwego szaleństwa. Winona Ryder spisała się doskonale w roli chorej, uzależnionej od przypadkowego seksu kobiety, która walczy z własnymi problemami, ale niknie w cieniu Angeliny Jolie. Nie znałam tej aktorki od tej strony i chylę czoła dla tego co zaprezentowała. "Przerwana lekcja muzyki" to po prostu kawał dobrego kina. 8/10




Julie&Julia (pl. Julie i Julia, 2009) - Uwielbiam Meryl Streep i to głównie dla niej obejrzałam ten film. Przy okazji, zachęciłam do tego jednak siostrę. Jak się jednak okazało, zupełnie inaczej odebrałyśmy ten obraz. Dla mnie było to wyjątkowe ciepłe i przyjemne kino. Meryl Streep jak zwykle stworzyła wyjątkowo charyzmatyczną postać, a choć swoim blaskiem i talentem przyćmiła urok Amy Adams i ta druga pani nie wypadła najgorzej. Daleko mi od stwierdzenia, że do filmy doskonały, bo rzeczywiście momentami wiało nudą a zakończenie nieco rozczarowuje, ale oceniłam całość na dobry. Kochana M. jednak wyjątkowo się wynudziła i kilkakrotnie pytała mnie o godzinę (choć dzielnie udawała, że nie ma wciąż dość). To nie jest film dla każdego, to nie jest też film na każdą okazję. Ale jeśli chcecie obejrzeć coś ciepłego i lekkiego, bez wyraźnie zaznaczonego wątku romansowego, ten tytuł będzie jak znalazł. 7/10

The Host (pl. Intruz, 2013) - Jeżeli chodzi o twórczość pani Meyer nie należę ani do jej zwolenniczek, ani też zaciekłych przeciwniczek. Uważam jednak, że jej nowsza powieść zasługuje na uwagę czytelnika. I to nie tylko dlatego, że jest lepsza od Zmierzchowej trylogii, ale dlatego że jest po prostu dobra. Zarys fabuły filmu przedstawia się tak samo jak w książce, ale scenarzyści zdecydowali się na wykluczenie kilku istotnych, znaczących postaci. Trochę szkoda bo moim zdaniem film sporo na tym traci. Nie byłam i wciąż nie jestem zadowolona z doboru obsady (A Wagabunda na końcu filmu to już dla mnie totalna porażka - naprawdę? Ona?). Choć obdarzeni niewątpliwym talentem, kłócą się z moim własnym wyobrażeniem postaci.  Jak widzicie większość moich zarzutów wiąże się z tym, że lekturę "Intruza" mam już za sobą  Nie jestem pewna, ale wydaje mi się, że odebrałabym film znacznie lepiej gdybym nie znała wcześniej pierwowzoru. Czy tylko ja mam takie wrażenie? 6/10

Crashpoint - 90 Minuten bis zum Absturz (pl. 90 minut do katastrofy, 2009) - Nie przepadam za kinem katastroficznym i pewnie nie obejrzałabym tego filmu gdyby nie mój tata, który z kolei często ogląda tego typu obrazy. Niemcy przodują chyba w ilości wyprodukowanych pozycji tego typu i powoli zaczyna im brakować pomysłów.  Fabuła nie wyróżnia się niczym szczególnym. Owszem, film jest niezły. Fabuła jest interesująca i angażuje odbiorców. Ale  rozwój wydarzeń w  pewnym momencie staje się aż nazbyt przewidywalny. Ot, do obejrzenia dla przyjemności dla miłośników gatunku. Ostrzegam jednak, że znawcy tematu mogą się zirytować, obraz zawiera ponoć sporo błędów technicznych/ 5/10

*Opisy fabuły (podlinkowane) i plakaty pochodzą ze strony filmweb.pl

17 comments

  1. Zamierzam oglądnąć ''Intruza'' i może skuszę się na ''Przerwaną Lekcję Muzyki''. Choć nie wiem czy oglądnę te filmy w tym miesiącu :/
    Pozdrawiam!

    weronine-library.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Filmy nie zając nie uciekną ;)

      Przerwaną lekcję muzyki gorąco polecam. Intruz nie ujął mnie równie mocno, ale to wciąż dobry film ;)

      Usuń
  2. Audrey Hepburn to moja wielka miłość! Zawsze najbardziej uwielbiałam "Śniadanie u Tiffany'ego", ale ostatnio jakoś tak jest mi bliżej do "Rzymskij wakacji" :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zakochałam się w grze Audrey, ale mnie chyba od początku bardziej ujęła w Rzymskich wakacjach/ Była absolutnie fantastyczna!

      Usuń
  3. Oglądałam Intruza i mi się podobał :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O! Dobrze, że niektórzy bardziej docenili ten film ode mnie ;)

      Usuń
  4. Na razie odpoczywam od oglądanie filmów, lecz może później się na coś skuszę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zachęcam zwłaszcza do obejrzenia pierwszej trójki ;)

      Usuń
  5. "Intruza" widziałam i bardzo mi się podobał, niestety, najpierw obejrzałam, a dopiero potem zapoznałam się z wersją papierową :c

    Filmy z Audrey Hepburn mam również na oku, ale jakoś do nich zabrać się nie mogę.

    Jednak jeśli chodzi o oglądanie filmów to na razie odpuszczam, bo wciągnął mnie pewien serial, a mianowicie: Gra O Tron :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja jąwłaśnie zabieram się za Grę o tron, zabieram i jakoś zabrać się nie mogę ;)

      Usuń
  6. Wszystkie widziałam i całkowicie się zgadzam :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Oglądałam dwa pierwsze filmy z Audrey Hepburn i miałam identyczne odczucia :) Uwielbiam obydwa, mogłabym oglądać w nieskończoność.

    OdpowiedzUsuń
  8. Uwielbiam Audrey Hepburn i mogę szczerze zaliczyć się do jednej z jej największych fanek. Mam wszystkie jej filmy na dvd, piękny album i autobiografię. A "Śniadanie..." i "Szarady" znam na pamięć :)
    Z tych filmów oglądałam również "Intruza" i mam podobne uczucia do niego, co ty. Również nie wyobrażałam sobie ostatecznego wcielenia Wagabundy w taki sposób. Ta dziewczyna... Nie.
    Od jakiegoś czasu planuje też obejrzenie tego filmu z Meryl i Amy. Ciekawe jak reżyserowi udało się wszystko uchwycić.

    OdpowiedzUsuń
  9. Oj tak, "Rzymskie wakacje" i "Przerwana lekcja muzyki" to bardzo dobre filmy, miło je wspominam. Ten drugi może w dodatku pochwalić się niezłym soundtrackiem, niektóre piosenki pamiętam, jakbym usłyszała je wczoraj. ;)
    "Nie jestem pewna, ale wydaje mi się, że odebrałabym film znacznie lepiej gdybym nie znała wcześniej pierwowzoru." - Być może. Nie czytałam książki, na film wyciągnęła mnie kuzynka, a po wyjściu z kina uznałam, że jest całkiem w porządku. :)

    OdpowiedzUsuń
  10. "Intruza" jeszcze nie oglądałam, ale zamierzam, gdyż z książką absolutnie mi nie poszło... nudziłam się i odłożyłam po przeczytaniu 100 stron... Zdecydowanie, o wiele bardziej przypadła mi do gustu saga "Zmierzch".

    OdpowiedzUsuń
  11. Kocham filmy z Audrey Hepburn. Są wyjątkowe i mają w sobie niepowtarzalny klimat. :) Oglądałam Intruza i podobał mi się, a książka jeszcze bardziej.

    OdpowiedzUsuń
  12. Audrey Hepburn to po prostu ikona świetnego kina. Jeśli miałabym pokazać kosmicie najlepszy ziemski film, nie mogłabym się zdecydować czy będize to "Śniadanie u Tiffany'ego" czy "Rzymskie wakacje". Ciekawa fabuła, piękne scenerie i niesamowita główna bohaterka. c;

    OdpowiedzUsuń

Każdy Wasz komentarz witam z uśmiechem na ustach. Wszystkie niezmiennie stanowią dla mnie zresztą niewyczerpane źródło motywacji. Będę więc wdzięczna za każdy, nawet najmniejszy pozostawiony przez Was ślad i, w miarę możliwości, postaram się na niego odpowiedzieć.
Kala