Cinder, Marissa Meyer


Jeśli tylko nie stronicie całkowicie od literatury Young Adult prawdopodobnie słyszeliście o „Sadze Księżycowej" i oburzeniu czytelników w związku z przerwaniem wydawania serii po drugim tomie. Powieści Marissy Meyer swego czasu były bardzo popularne wśród zagranicznych booktuberów a jak dobrze wiemy nieustanne przypominanie o jakimś tytule wcale nie pomaga przy złamanym serduchu czytelnika. Co prawda wydawnictwo Papierowy Księżyc ogłosiło, że na nowo zajmą się wydawaniem cyklu, ale czas płynął, a wznowienie „Cinder" jakoś nie pojawiało się na księgarnianych półkach. Aż do teraz, 

Ulice Nowego Pekinu nie są miejscem, w którym można czuć się w pełni bezpiecznie. Nad państwem wisi widmo wojny z Księżycowymi, a na domiar złego ludność dziesiątkowana jest przez tajemniczą zarazę. Cinder, utelentowany mechanik - cyborg, marzy o tym aby opuścic Nowy Pekin oraz swoja prawną opiekunkę i razem z androidem Eko - miłośniczką koronek i świecidełek zacząć życie na nowo. Jeden z pozornie zwyczajnych dni na targu wywraca jednak życie dziewczyny do góry nogami - wizyta księcia Kaia mimowolnie wplątuje ją w polityczne intrygi, a zaraza odciska piętno na kimś jej wyjątkowo bliskim.  

Kilka lat temu miałam okazję zapoznać się z pierwszym wydaniem „Cinder" i przyznaję, że lektura wywarła na mnie wówczas bardzo dobre wrażenie, ale nie byłam przekonana czy ów sytuacja się powtórzy. Na przestrzeni tego czasu mój gust czytelniczy uległ jednak pewnym zmianom i obawiałam się nieco, że historia Marissy Meyer nie uwiedzie mnie już w równym stopniu swoim baśniowym klimatem. Ale zupełnie niepotrzebnie. Tak jak w przypadku „Bez serca", Marissa Meyer pokazuje, że bardzo dobrze radzi sobie z łączeniem baśniowego klimatu i elementów własnego świata przedstawionego. W przypadku „Cinder", przede wszystkim dostrzegamy inspiracje „Kopciuszkiem", ale na przestrzeni całej powieści możemy znaleźć wskazówki co do innych baśni.

Świat „Sagi Księżycowej" posiada w sobie pewne elementy science fiction, ale są one na tyle subtelne, że nawet jeśli nie do końca odnajdujecie się w tym gatunku, jak ja, nie powinny Wam one przeszkadzać. Chociaż Marissa Meyer kreuje fikcyjną rzeczywistość z rozmachem - nie ograniczając się jedynie do granic Nowego Pekinu i wplatając w historie wątki polityczne - nie da się ukryć, że „Cinder" przedstawia nam czytelnikom zaledwie pewien zarys. Niektóre kwestie nie otrzymują jeszcze rozwinięcia, ale autorka tym samym tylko zaostrza apetyt na kolejne tomy serii.

Chociaż osobiście nie przeszkadzają mi historie o niespiesznej akcji, jestem w stanie docenić przeciwny scenariusz - taki jak ten „Cinder", gdzie praktycznie w każdej scenie mamy do czynienia z wydarzeniami popychającymi fabułę do przodu, a dominacja dialogów dodatkowo dynamizuje historię.  A chociaż dostrzegam pewne mankamenty „Cinder", jestem je sobie w stanie wytłumaczyć. Zarówno wątek "insta love" w przypadku Cinder jak i Kaia, czy też tendencja do kreowania czarno-białych postaci wpisuje się w pewną baśniową konwencję i przez to nie traktuję tego jako wadę opowieści. 

Chyba sami dostrzegacie, ze po raz kolejny pozostaję pod urokiem historii wykreowanej przez Marissę Meyer. Dla kogoś kto zakochany jest w Disney'owskich animacjach i baśniach, połączenie bajkowego klimatu i elementów science-fiction okazuje się doskonałą mieszanką. Przebieram nogami do premiery „Scarlett" (zwłaszcza, ze drugiego tomu „Sagi Księżycowej" nigdy nie czytałam), a Was zachęcam do lektury „Cinder".

 „Cinder” Marissa Meyer; tłum. Magdalena Grajcar; wydawnictwo Papierowy Księżyc; Słupsk 2017 ★★★★★

0 comments