Na polanie wisielców, Robert Dugoni


Jeżeli śledzicie moje opinie nieco dłużej, znacie już moje zdanie na temat twórczości Roberta Dugoniego. Wiecie, że lektura „Jej ostatniego oddechu" utwierdziła mnie w przekonaniu, że Dugoni doskonale radzi sobie z gatunkiem kryminału proceduralnego i że warto mieć na uwadze jego przyszłe powieści. Kiedy znalazłam „Na polanie wisielców" wśród czerwcowych premier wydawnictwa Albatros wiedziałam, że nie będę w stanie odmówić sobie przyjemności lektury. Na szczęście Robert Dugoni i tym razem nie zawodzi.

Tracy Crosswhite po raz kolejny zajmuje się badaniem sprawy z przeszłości. Na prośbę swojej koleżanki powraca do śledztwa dotyczącego rzekomego samobójstwa nastolatki Kimi Kanasket - uczennicy elitarnego liceum, uzdolnionej sportsmenki, o indiańskim pochodzeniu. Akta sprawy sprzed 40 lat znajdowały się wśród rzeczy zmarłego ojca Jenny i wszystko wskazuje na to, że mężczyzna miał wątpliwości co do wyników śledztwa. Równolegle w Seattle toczy się inna sprawa. Zabójstwo agresywnego mężczyzny w obronie własnej tylko pozornie wydaje się prostym śledztwem.

Podobnie jak miało to miejsce w przypadku dwóch poprzednich tomów serii o Tracy Crosswhite, tak i tym razem najmocniejszym atutem „Na polanie wisielców" pozostaje kwestia przedstawienia szczegółów prowadzenia śledztwa. Dugoni świetnie radzi sobie z przybliżaniem stosownych informacji, co stanowi niezawodny dowód jego wiedzy. Gdzieś między wierszami pojawiają się choćby przepisy, które policja musi przestrzegać podczas przesłuchań; czy nakreślony zostaje tok rozumowania śledczych. Czytając twórczość Dugoniego oczywiste staje się, że śledztwo stanowi pracę zespołową i że niezbędna jest pomoc specjalistów w różnych dziedzinach.

Z wyżej wymienionych powodów zdarzają się fragmenty, które laikowi, albo osobom niezainteresowanym tematem mogą się wydać przeładowane informacjami i trudne do śledzenia - ale dla mnie nie stanowiło to problemu. To właśnie te fragmenty sprawiają, że podczas lektury „Na polanie wisielców" czułam się jakbym dowiadywała się czegoś nowego. Wbrew popularnej modzie na rozbudowane wątki obyczajowe z życia głównych bohaterów serii, Dugoni ogranicza je do minimum. Nawet w porównaniu do poprzednich tomów, spędzamy mniej czasu na śledzeniu życia osobistego Tracy Crosswhite. Bark znajomości wydarzeń poprzedzających „Na polanie wisielców" nie stanowi za to żadnego problemu.

Nie do końca rozumiem jednak potrzebę wplecenia w fabułę drugiego śledztwa. Wątek sprawy rzekomego samobójstwa Kimi Kanasket był wystarczająco zajmujący i rozbudowany jak na średnich rozmiarów powieść - z małomiasteczkowym klimatem, gdzie każdy coś ukrywa i ewidentnie obowiązuje jakiś podział na obywateli zwykłych i uprzywilejowanych. Zastrzelenie męża w nie do końca jasnych okolicznościach było całkiem ciekawym materiałem, ale czasami niepotrzebnie odwracało uwagę czytelnika. Z jednej strony rozumiem zamysł - Dugoni prawdopodobnie chciał pokazać, że Tracy Crosswhite wciąż pełni swoje obowiązki w Seattle; z drugiej - preferowałabym skupić na jednej sprawie.

Twórczość Roberta Dugoniego cenię przede wszystkim za poczucie autentyczności. To nie są historie, w których mamy do czynienia z gwałtownymi plot twistami i śledczymi, którzy bez określonego powodu doznają nagle olśnienia. Ale w tym tkwi cały "urok" tych powieści, także „Na polanie wisielców". Robert Dugoni absolutnie nie zawodzi i czekam co jeszcze ma do zaproponowania w kolejnych powieściach.

„Na polanie wisielców” Robert Dugoni; tłum. Andrzej Szulc; wydawnictwo Albatros; Warszawa 2018  ★★★★☆

A za możliwość lektury bardzo dziękuję wydawnictwu Albatros

0 comments