Wędrowne ptaki, Karolina Wilczyńska


To prawda, że powieści obyczajowe czy też tzw. literatura kobieca, nie jest gatunkiem, po który sięgam szczególnie często, ale obserwując zapowiedzi wydawnicze i śledząc książkowe konta na różnych portalach społecznościowych, nawet niejako przypadkowo kojarzę sporo nazwisk polskich powieściopisarek. I tak np. wielokrotnie słyszałam już o twórczości pani Karoliny Wilczyńskiej, zwłaszcza w kontekście jej serii o Jagodnie. Na lekturę, którejś z jej powieści zdecydowałam się jednak dopiero wówczas, gdy wówczas najnowsza z jej historii tj. „Zamarznięte serca" w kilku egzemplarzach trafiła do mojej biblioteczki. Chyba uznałam to za jakiś znak, bo nie zastanowiwszy się nawet dwukrotnie, zakupiłam po prostu brakujący pierwszy tom serii i zasiadłam do lektury. 

 Nowy blok na ulicy Kwiatowej zamieszkany jest przez niezwykle zróżnicowane grono bohaterów. Malwina to typ artystki, unoszącej się kilka metrów nad ziemią, która pomimo trzydziestki wciąż w dużej mierze polega na wsparciu ojca. Liliana jest odnoszącą sukcesy właścicielką własnej firmy, która po rozwodzie nie do końca wierzy w miłości. Róża to z kolei bardzo nieśmiała i wycofana nauczycielka, spędzająca życie z dwójką kotów u boku. A Wioletta to trochę roztrzepana młoda mama, która cieszy się z powrotu do życia w mieście. Czwórka kobiet o zupełnie odmiennym spojrzeniu na życie nieoczekiwanie odnajduje w sobie nawzajem wsparcie. A wszystko zaczyna się w zepsutej windzie, w bloku na Kwiatowej.

Kiedy zaczynałam lekturę „Wędrownych ptaków", moje wrażenia znacznie odbiegały od tych jakie towarzyszyły mi w momencie przewrócenia ostatniej strony. Wstępna część, która wprowadzała nas w opowieść o czterech kobietach, nie wyróżniała się może jakoś szczególnie na tle swojego gatunku, ale miała w sobie jakieś ciepło i lekkość, której oczekiwałam zasiadając do lektury. Ucieszyło mnie też to, że główne bohaterki stanowią przekrój oryginalnych i całkowicie od siebie różnych osobowości, bo wzrastała szansa na to, że zarówno ja jak i inne czytelniczki znajdą wśród nich kogoś z kim mogą się utożsamić. Tylko, że potem wszystko się skomplikowało. 

„Wędrowne ptaki" opowiadają historie z czterech różnych perspektyw (nie licząc wstępnej części), przy czym fragment przedstawiony z perspektywy Malwiny jest zdecydowanie największy. Karolina wilczyńska miała pewien pomysł  na to by jej powieść w jakiś sposób się wyróżniała - każda z narratorek zwraca się bezpośrednio do czytelniczki i to w taki sposób jakby łączyła je jakaś więź przyjaźni i po prostu zwierzała się jej przy kuchennym stole z ostatnich trosk. W teorii brzmi to zapewne całkiem zachęcająco i podejrzewam, że taki typ narracji znajdzie swoich zwolenników wśród czytelniczek. Ale ja się do nich nie zaliczam. Głos bohaterek w moim odczuciu przybiera przez to niestety nieprzyjemnie infantylny ton.

Część przedstawiona z perspektywy Malwiny wypada zdecydowanie najsłabiej - to tego rodzaju bohaterka, której  zachowanie irytuje pewną bezmyślnością i egoizmem, co tylko częściowo można wytłumaczyć sytuacją w jakiej się znajdowała. Wraz z kolejnymi fragmentami pojawia się jednak inny problem. Narracja Liliany, Róży i Wioletty utrzymana jest w podobnym stylu, ale ich "głosy" nie były w moim odczuciu równie irytujące. Niestety, poszczególne części nie popychają fabuły do przodu, tylko przedstawiają te same wydarzenia z innej perspektywy i delikatnie nakreślają wątki pozostałych tomów. Biorąc to pod uwagę nie czułam się nawet zaskoczona swoim znudzeniem.

Jestem w stanie docenić pewne aspekty „Wędrownych ptaków" - choćby znikomą rolę wątku romantycznego i oparcie całej fabuły o motyw kobiecej przyjaźni. Potrafię też zrozumieć, ze znajdzie się sporo czytelników, którzy rozkochają się w towarzystwie pań z ul. Kwiatowej. Ale ja czuję się mocno rozczarowana. Na pewno przeczytam „Zamarznięte serca", ale szczerze mówiąc obawiam się tego czy autorce uda się zmienić moje zdanie. Na tą chwilę, nie polecam. 

„Wędrowne ptaki” Karolina Wilczyńska; wydawnictwo Czwarta Strona; Poznań 2017  ★★☆☆☆

0 comments