Karolina kulturalnie, zimowo


Czujecie wiosnę? Ja poczułam ją dopiero w czwartek popołudniu, kiedy w przerwie na uczelni siedziałam na krakowskich plantach zaczytując się w powieści Diane Chamberlain - i nie obeszło mnie nawet to, że po godzinie moje dłonie były absolutnie niewiosennie zimne, jak sople lodu. A że dzisiaj przyszła do nas już oficjalnie, w końcu 21 marca, doszłam do wniosku, że to idealny moment na to by skorzystać z pomysłu, który Panna M. podrzuciła mi już dawno, bo pod koniec ubiegłego roku.  Podsumujemy sobie zimowych kulturalnych ulubieńców.  Tym razem nie będziemy wspominać o książkach, ale o czymś równie przyjemnym - serialach, filmach i muzyce. Słowem - o tym co tygryski lubią najbardziej,

SERIALE:


Zima w dużej mierze była dla mnie miesiącem zachłyśnięcia się serialami i dlatego wybranie czwórki było zadaniem trudnym - nie dlatego, że nie mogłam znaleźć wystarczającej ilości, ale że było ich wręcz za dużo.  Zabrakło miejsca dla fenomenalnych produkcji Marvelowskich - choćby krytykowanych  przez niektórych Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D., o których wspominałam na drugim blogu, czy wzruszającego Chasing life  (o którym również napisałam parę słów, a który po połowie sezonu obniżył nieco poziom) i zostały same najlepsze produkcje. 

Przede wszystkim, po chwilowym przestoju w połowie sezonu na nowo zachłysnęłam się The 100. Odrzucenie tej produkcji na bok i zaczekanie na moment, w którym dostępny będzie cały sezon 2B było doskonałym krokiem i absolutnie go nie żałuję. Stacja The CW dawno nie zrobiła tak dobrego serialu, który mówiąc o miłości nie stawiałby jej na pierwszym planie i przez to trafiał do szerszego grona odbiorców.  Wiem, że odejście z obsady pewnej postaci w półfinale zniechęciło pewne osoby, ale przyniosło to ze sobą spore korzyści. The 100 jest równie brutalne i odważne co wcześniej, ale też nieco dojrzalsze. Decyzje przed którymi staje Clarke (ale nie tylko ona) i konsekwencje z nich wynikające, poświęcenie ludzi z Mount Weather w imię własnych przekonań - to wszystko wbija widza w fotel, zwłaszcza w finale (swoja drogą, czy tylko ja dostrzegłam podobieństwo słów Bellamy'ego do Clarke, do tego co wydarzyło się w pierwszym sezonie i czy tylko mnie tak bardzo to wzruszyło?). A kolejny sezon zapowiada się jeszcze lepiej. 

Jeżeli chodzi o Suits - długo zwlekałam z zapoznaniem się z zachwaloną przez wszystkich produkcją, a i wówczas gdy obejrzałam pierwszy odcinek nie byłam ostatecznie przekonana. Miłość do tego serialu dojrzewała we mnie powoli ale potem zawładnęła mną całkowicie.  Gabriel Macht i Patrick J. Adams cudownie ze sobą współgrają (i, co tu dużo ukrywać, miło zawiesić na nich oko), a scenarzyści zadbali o to by również poszczególne sprawy zachęcały widza do oglądania. Ale tym co naprawdę zachwyca w trakcie seansu nie jest żaden z powyższych elementów. Suits warto obejrzeć choćby dla samych ról drugoplanowych . Rick Hoffman i Sarah Raffery pokazują, że wystarczy chwila by skraść całą uwagę widza. Już zacieram ręce (już nie zmarznięte) by nadrobić na wiosnę drugi, a może i trzeci sezon.


Moje sceptyczne nastawienie dało o sobie znać także w przypadku najnowszej produkcji stacji MTV - Eye Candy. Nie do końca wierzyłam, że specjalizująca się  bądź co bądź  w muzyce  stacje może stanąć za równie dobrym serialem. Całkowicie przyznaję się do błędu. Chociaż Panna M. ma racje, że sama fabuła niewiele ma wspólnego z rzeczywistością - bo trochę za bardzo to wszystko przerysowane, ale nie przeszkadza mi to w zachwyceniu się efektem końcowym. Victoria Justice nie przekonała mnie do siebie na początku, ale z Caseyem Jon Deidrickiem tworzy uroczy duet (zresztą, z Ryanem Cooperem też, ale Tommy jest zdecydowanie lepiej napisaną i zagraną postacią więc  to o nim powinno się mówić najpierw). I nawet jeśli rozwiązanie zagadki zabójcy Flirtual nie wbiło w fotel bo za dużo zdradzono w przedostatnim odcinku i tak otrzymaliśmy cudny serial, który zasługuje na kontynuacje.

Wiem, że Nikita  zniknęła już z anteny, ale właśnie to stanowiło dla mnie jedną z zalet, kiedy zabierałam się do oglądania. Chciałam mieć pewność, że doczekam się finału i że nastąpi on raczej bliżej niż później.  Trochę dziwi mnie to, że tak mało mówi się na temat owej produkcji bo zdecydowanie zasługuje na większą uwagę. Jak na produkt stacji The CW czasowy spadek poziomu nie jest aż TAK długi i TAK rażący, a ponad to otrzymujemy dużo w zamian. Nikita doskonale wpisuje się w oczekiwania widza - ma dobry wątek romantyczny, który nie przesłania fabuły, ciekawą fabułę z pędzącą akcją i doskonale zagrane duety (zwłaszcza te, w której jedną ze stron jest Maggie Q). Jeśli macie trochę wolnego czasu powinniście spróbować.

FILMY:


Wbrew temu co mogłoby się wydawać nie należę do największych wielbicielek talentu Lily Collins. Tak się jakoś złożyło, że na przestrzeni tych kilku zimowych miesięcy obejrzałam dwa filmy z jej udziałem i oba mnie zachwyciły.  Stuck in love  jest cudowną historią - nie tyle o miłości ile o związkach- romantycznych, rodzicielskich, braterskich i jakich sobie tylko wymarzycie. Mimo że żadna z pojedynczych ról nie zbija z nóg, jest w tym filmie coś co nie zostawia człowieka obojętnym (może to fakt, że opowiada o pisarzach i tak wyraźnie podkreśla obecność słowa pisanego w życiu człowieka a może historie rodzących się i powracających miłości, nie wiem). Poza tym film ma cudowny soundtrack z piosenką Between the bars na czele.

Love, Rosie  to z kolei tak ciepły i uroczy film o miłości i przyjaźni, że na samą myśl o nim robi mi się ciepło na serduchu. Film, który w znaczący sposób odbiega od książkowego pierwowzoru, a który i  tak pozwolił mi pokochać ją mocniej niż bezpośrednio po przeczytaniu lektury.  Lily Collins i Sam Claflin tworzą doskonały duet - człowiek ma wrażenie, że każde wyciąga z drugiej strony to co najlepsze i chyba też dlatego najbardziej ujmują sceny, w którym występują razem. No i tak jak poprzedni film, tak i Love, Rosie może się pochwalić wspaniałym, doskonale dobranym do poszczególnych scen (zwłaszcza piosenka Lily Allen Fuck You współgra dobrze z obrazem) soundtrackiem.


Nie przeczytałam powieści Gayle Forman, ale obejrzałam film. Bo mogłam, bo miałam ochotę, bo z książką nie było nam po drodze. If i stay nie jest filmem ambitnym, jak zresztą wszystkie z wyżej wymienionych, ale zdecydowanie sprawdza się jako tytuł do obejrzenia z przyjaciółką u boku i wypłakania morza łez. Romantyczny, wzruszający i z dobrze dobranymi głównymi rolami takie jest If I stay. Poza tym, niespodzianka!, ma naprawdę dobry soundtrack. I to zarówno jeśli wziąć pod uwagę piosenki zespołu głównego bohatera jak i te pozostałe (jak choćby Heal).

Nie lubię komedii polskich. Zresztą, nie śledzę również innych gatunków polskiego kina. Ale swego czasu oglądałam Wkręconych i ubawiłam się jak nigdy wcześniej przy tego typu produkcji. A Wkręceni 2 sprawdzają się równie dobrze jako film przy którym można się po prostu pośmiać. Nie ze względu na fabułę - bo raczej daleko jej do prawdopodobieństwa; nie za ukazanie męskiej przyjaźni - bo w kontynuacji jej tyle co kot napłakał i wreszcie na pewno nie dla pani Kurdej-Szatan, która jak tak dalej pójdzie niedługo będzie wyskakiwać z naszych lodówek (chociaż, żeby oddać jej sprawiedliwość, nie była bardzo zła w swojej roli).  Ale dla samego Pawła Domagały. Szyja w jego wykonaniu jest cudny a scena z programu kulinarnego do tej pory wywołuje uśmiech na mojej twarzy.

MUZYKA:

Jak pewnie zdążyliście zauważyć już z samych filmowych soundtracków mogłabym stworzyć swoja własną  zimową playlistę, ale nie byłaby ona pełna bez kilku tytułów. Przez Pannę M., zima to w dużej mierze piosenki z filmu Begin again czy soundtrack do popularnego w ostatnim czasie 50 shades of Grey (którego jeszcze nie oglądałam, ale bez względu na wszystko - piosenki im się udały. Bardzo). No a poza tym jakieś pojedyncze utwory - Amber Run - I found, Hurts - Help, Sleeping at Last - Saturn, RED - Hymn for the missing. I niezmiennie - Ed Sheeran ze swoim album X, bo jego piosenki są dobre na wszystko.

A co Was zachwyciło w trakcie zimy?

0 comments

Każdy Wasz komentarz witam z uśmiechem na ustach. Wszystkie niezmiennie stanowią dla mnie zresztą niewyczerpane źródło motywacji. Będę więc wdzięczna za każdy, nawet najmniejszy pozostawiony przez Was ślad i, w miarę możliwości, postaram się na niego odpowiedzieć.
Kala