Szturm i grom, Leigh Bardugo


Końcówka roku należała w dużej mierze do Leigh Bardugo. „Szóstka wron” jej autorstwa atakowała mnie chyba z każdego zakątka internetu - blogów, YouTube’a, a w szczególności Instagrama - a ataki te były tak liczne i przekonujące, że w pewnym momencie książka zniknęła z księgarnianych (tradycyjnych i wirtualnych) półek; a i pierwsza trylogia „Grisza” ponownie zaczęła wzbudzać zainteresowanie czytelnika.  Przyznaję, że długo biłam się z myślami, po którą powieść Leigh Bardugo sięgnąć w następnej kolejności - logika wskazywałaby na  „Szturm i grom”, ale najnowszy tytuł autorki jakoś bardziej przekonywał. W końcu decyzja została podjęta. 

Po wydarzeniach jakie rozegrały się w Fałdzie, Mal i Alina nieustannie się przemieszczają, ukrywając swoją prawdziwą tożsamość. Ich ucieczka szybko okazuje się jednak bezcelowa. Darkling nie zginął w Fałdzie Cienia, zyskał za to całkiem nowe i jeszcze bardziej przerażające moce. Alina uświadamia sobie, że jest jedyną szansą dla Ravki - tylko ona może bowiem pokonać Darklinga. Przyzywaczka Słońca nie jest jednak pewna komu może ufać - Malowi czyli swojej pierwszej miłości; aroganckiemu korsarzowi, który wydaje się skrywać tajemnice - Sturmhondowi; a może to Darkling ma racje i tak naprawdę tylko ich dwójka może się wzajemnie zrozumieć?

Nie byłam bezwarunkowo zakochana w pierwszym tomie trylogii, ale pomimo drobnych wad, czerpałam niesamowitą przyjemność z lektury. Trochę na przekór czytelnikom z portalu Goodreads, oceniam natomiast „Szturm i grom” o oczko niżej niż poprzedniczkę. Leigh Bardugo ma kilka asów w rękawie, którymi wprawnie dysponuje. Po pierwsze, rozszerza z perspektywy granice świata świata przedstawionego, przybliżając nam jego nowe terytoria. Po drugie, zaznajamia nas z nowymi postaciami, z których na pierwszy plan wysuwa się Sturmhond - arogancki, ale i niesamowicie dowcipny korsarz, który z miejsca zdobywa sympatię (a może nawet coś więcej!) czytelnika. 

Zdecydowanie największym atutem pozostaje jednak pewien element w kreacji głównej bohaterki. Leigh Bardugo nie idealizuje głównej bohaterki i pokazuje nam niejako jej drugie oblicze. Wreszcie ktoś zdecydował się podkreślić jak zgubne działanie może nieść potężna moc - jak uzależniające potrafi być władanie magią i jak obezwładniające może być pragnienie by otrzymać więcej. Liczę na to, że Leigh Bardugo nie porzuci tego wątku i poprowadzi postać Aliny w tym kierunku. Zwłaszcza, że, niestety!, pod innymi względami jej bohaterka niepokojąco często budzi w czytelniku irytację (choć i tak pod tym względem nawet nie zbliża się do Mala). 

Mocny początek i finał dzieli jednak dosyć przeciętny środek. Nie można powiedzieć żeby absolutnie nic się nie działo w fabule, ale czytelnik nie odczuwa równie silnej co w pozostałych fragmentach więzi z bohaterami i przez to może odczuwać znużenie. Liczyłam też na to, że Leigh Bardugo lepiej wykorzysta ogromny potencjał Darklinga, który - niestety! - został nieco zepchnięty na dalszy plan. Całej sytuacji, choć to już kwestia wyłącznie polskiego wydania, nie ułatwiają ciągłe literówki i błędy. 

Szturm i grom” to dobra kontynuacja trylogii. Leigh Bardugo przybliża nam kolejne zakątki wykreowanego świata i przedstawia nowych, fascynujących bohaterów (Sturmhond <3). Ale mogło być znacznie lepiej. Autorka niepotrzebnie wplotła do fabuły tyle scen związanych z dylematami sercowymi Aliny i Mala - wystarczyło w ich miejsce szerzej opisać moralne rozterki bohaterki; umieścić więcej słownych potyczek Sturmhonda i Aliny; albo dopuścić do głosu Darklinga. I miejmy nadzieję, że „Ruina i rewolta” tego błędu nie powieli. 

„Szturm i grom” Leigh Bardugo; wydawnictwo Papierowy Księżyc; Słupsk 2014 ★★★½

0 comments