Był sobie pies, W. Bruce Cameron


Kiedy powieść W. Bruce Camerona masowo atakowała niemal z każdego instagramowego konta poświęconego książkom a także z licznych blogów, nie byłam zainteresowana lekturą. Owszem, w życiu prywatnym jestem totalną psiarą i cała historia wydaje się napisana wręcz specjalnie pod moje upodobania, ale przeszkadzała mi ta nachalna akcja reklamowa w wirtualnej społeczności Książkoholików i chciałam chwilę odczekać przed czytaniem. Co zmieniło moje zdanie? Tak naprawdę kilka nakładających się na siebie czynników.  Znowu uległam Biedronkowej promocji a na dodatek postanowiłam jednak wybrać się na seans ekranizacji „Był sobie pies”. I nie żałuję lektury.

Bailey został ocalony przez Mamusię przed niechybną śmiercią spowodowaną udarem słonecznym. Kiedy spotyka po raz pierwszy Ethana, od razu rodzi się między nimi silna więź. Bailey nie jest zwyczajnym psem a jego przywiązanie do chłopca nie budzi najmniejszych wątpliwości. Zanim Bailey trafił do domu Ethana przeżył już inne życie - w ciele Toby’ego, który razem z grupą innych psów wychowywał się w Zagrodzie. Bailey jest przekonany, że odrodził się w ciele innego psa żeby odnaleźć i spełnić jakiś cel w swoim psim życiu. Problem polega jednak na tym, że nie do końca potrafi go sprecyzować. 

Nie chciałabym nadmiernie porównywać powieści W. Bruce Camerona do „Sztuki ścigania się w deszczu”. Z racji na to, że obie historie czytałam w niewielkim odstępie czasu i obie obierają za narratora psa przyszło mi to w trakcie lektury niezwykle naturalnie. I muszę przyznać, że chociaż powieść Gartha Steina ma bardziej powiązany wydźwięk i niesie większy ładunek emocjonalny, to właśnie „Był sobie pies” zaskarbił sobie moją sympatię i podbił serducho. Okazało się bowiem, że W. Bruce Cameron zawarł w swojej powieści dokładnie te elementy, których zabrakło mi u Steina. 

Był sobie pies” nie jest tylko i wyłącznie historią przedstawiającą nam świat z punktu widzę ja czworonoga. Doceniam pomysł W. Bruce Camerona na to, że duch psa odradza się w kolejnym ciele i że musi on odszukać jakiś sens dla swojego życia. Powiem nawet więcej, uważam że autor doskonale wykorzystał jego potencjał i sprawił, że „Był sobie pies” na dłużej zapada w pamięci czytelnika. Rozpływałam się nad ciepłem i humorem z jakim autor przedstawia przyjaźń między zwierzakiem a człowiekiem, a w niektórych momentach być może zaszkliły mi się nawet oczy. Ale i tak uważam, że największym atutem powieści W. Bruce Camerona jest jej narracja. 

Okazuje się, że mam słabość do powieści, które cechuje pewna subtelność i niedopowiedzenia. Bailey jest wnikliwym obserwatorem, ale postrzega świat w inny sposób niż człowiek - nie wszystko interpretuje we właściwy sposób, zwraca uwagę na inne aspekty otaczającej nas rzeczywistości. To narracja Bailey’a wprowadza do całej historii humor (sceny, w których opowiada o sztuczkach z udziałem ciasteczek albo bezsensowności istnienia kotów), ale także porusza w niezwykle subtelny, delikatny sposób bolesne tematy jak choćby żałoba, rozwód czy konieczność zaakceptowania pewnych własnych ograniczeń. Owszem, pewne sceny wydają się może nazbyt dziecinne czy wręcz infantylne, ale w przeważającej części autor udźwignął ciężar tak specyficznej narracji. 

Był sobie pies” to niesamowicie ciepła opowieść o psim życiu - o tym jak ważną rolę może on odgrywać dla człowieka i jak silna jest więź przyjaźni z czworonogiem. Czy gdybym nie była psiarą odebrałabym powieść W. Bruce Camerona tak samo? Prawdopodobnie nie. Ale jeśli smak jesteście miłośnikami tych czworonogów, a jeszcze lepiej - mieliście lub macie jednego za przyjaciela, prawdopodobnie opowieść o Bailey’u chwyci Was za serducho. 

Był sobie pies” W. Bruce Cameron; wydawnictwo Kobiece; Białystok 2017 ★★★★☆

0 comments