Sprawa Niny Frank, Katarzyna Bonda


Rozpoczęłam swoją przygodę z twórczością Katarzyny Bondy ze względu na tytuł “polskiej królowej kryminału” przypisanej autorce przez wydawców, media czy też czytelników (ciężko powiedzieć kto pierwszy go rozpowszechnił). Logiczne wydawało mi się wtedy żeby sięgnąć najpierw po powieść, która zaskarbiła pisarce takie uznanie czyli po  „Pochłaniacza”. Nie wiem czy planowałam w ogóle przeczytać pierwszą trylogię Katarzyny Bondy, ale kiedy znalazłam  „Sprawę Niny Frank” po naprawdę promocyjnej cenie, automatycznie “wrzuciłam ją do koszyka” (To, że potem przeleżała na półce prawie rok pozwolę sobie przemilczeć.)

Nina Frank jest jedną z najpopularniejszych gwiazd polskiego show-biznesu. Sukces zapewniła jej rola serialowej zakonnicy niosącej pomoc przypadkowym ludziom, ale przeszłość aktorki - w przeciwieństwie do granej przez nią bohaterki - dalece odbiega od niewinności. Kiedy makabrycznie zmasakrowane ciało kobiety zostaje znalezione w jej podmiejskiej rezydencji, nie brakuje kandydatów na potencjalnych sprawców. W śledztwo zostaje zaangażowany psycholog śledczy - Hubert Meyer - jeden z nielicznych specjalistów w swojej dziedzinie, ceniony nawet za granicą. 

Moje dotychczasowe doświadczenie z twórczością Katarzyny Bondy przypomina odrobinę sinusoidę - „Pochłaniacz” okazał się rozczarowujący, „Okularnik” przyniósł niespodziewanie miłe zaskoczenie, a „Sprawa Niny Frank” wydaje się kolejnym krokiem w tył i to dosyć dużym. Zetknęłam się z opinią, że samo zakończenie pierwszej części trylogii o Hubercie Meyerze - a dokładniej mówiąc dwa ostatnie rozdziały - są rozczarowujące i trudno mi się z tym nie zgodzić, ale w moim odczuciu problemy z ów tytułem pojawiają się już wcześniej. Widać jeszcze brak warsztatowego doświadczenia Bondy. W porównaniu do jej kolejnych pozycji, język jest prostszy i mniej rozbudowany, a niektóre dialogi między bohaterami są wręcz sztuczne. 

Prawdopodobnie nie przeszkadzałoby mi to w tak dużym stopniu, gdyby nie fakt, że pewne mankamenty dostrzegłam także na poziomie intrygi kryminalnej i stereotypowości przy kreacji ogólnego obrazu wsi. Katarzyna Bonda z pewnością miała wiele pomysłów, ale niepotrzebnie chciała je zamknąć w jednej powieści i to stosunkowo niezbyt rozbudowanej - zmieniona tożsamość, kazirodztwo, tęsknota za pierwszą miłością, rozwód i dziwny wątek metafizyczny (?) z udziałem Żwirka i Muchomorka. Umieszczenie wszystkich tych wątków w jednej powieści wprowadziło niepotrzebny chaos i sprawiło, że tak naprawdę żaden nie został w pełni wykorzystany. 

Samo rozwiązanie intrygi kryminalnej przyniosło co prawda zaskoczenie, ale trudno mi się pozbyć wrażenia, że autorka nie dała nam po prostu możliwości by samodzielnie dojść do takich wniosków - za mało wskazówek i śladów świadczących na niekorzyść danej osoby. Szkoda, bo wbrew wszystkiemu w trakcie lektury można dostrzec potencjał autorki. Sam zawód psychologa śledczego i przedstawienie toku jego pracy zdecydowanie nudziło zainteresowanie a i postać policjanta Kuli wzbudza jakąś dziwną sympatię. 

„Sprawa Niny Frank” okazała się dla mnie niestety sporym rozczarowaniem. Być może gdybym to właśnie od tej pozycji rozpoczęła znajomość z twórczością autorki odebrałabym ją lepiej. Niestety, po lekturze „Okularnika” czy nawet „Pochłaniacza” wiem że stać ją na coś więcej. Jako że ewidentnie jestem osamotniona w swoich odczuciach, nie odradzam wam jednoznacznie lektury. Sama nie wiem czy sięgnąć po drugi tom trylogii (liczę na Waszą sugestie i pomoc w tej sprawie), ale jestem odrobinę ciekawa jak Katarzyna Bonda wybrnie z zakończenia „Sprawy Niny Frank”. 

Sprawa Niny Frank” Katarzyna Bonda; wydawnictwo Muza; Warszawa 2015 ★★

0 comments

Każdy Wasz komentarz witam z uśmiechem na ustach. Wszystkie niezmiennie stanowią dla mnie zresztą niewyczerpane źródło motywacji. Będę więc wdzięczna za każdy, nawet najmniejszy pozostawiony przez Was ślad i, w miarę możliwości, postaram się na niego odpowiedzieć.
Kala